Wszystko wokół woła o Pocieszyciela

“Rodzące się w Polsce CHARIS pojawia się w bardzo trudnym czasie, naznaczonym przez pandemię, protesty i poważne wstrząsy w Kościele. Wszystko w nas i wokół nas woła o Pocieszyciela. To jest najlepszy moment, aby dać Mu pierwsze miejsce” – mówi Karol Sobczyk. Lider wspólnoty Głos na Pustyni i członek zespołu inicjującego Krajową Służbę Komunii CHARIS w Polsce. W rozmowie z KAI opowiada opowiada, czym jest CHARIS i jakie są jej zadania.


Dawid Gospodarek (KAI): CHARIS – służba, która ma koordynować odnowę charyzmatyczną w całym Kościele katolickim, została powołana w uroczystość Zesłania Ducha Świętego 2019 roku. Jednym z jej najważniejszych celów jest troska o jedność w Kościele. Co to dokładnie znaczy? O jaką jedność chodzi?

People standing together in the sunlight

Karol Sobczyk: Chodzi o taką jedność, która czyni między nami poczucie istnienia rodziny. Przez wieki w chrześcijaństwie dążyliśmy do uniformizmu. Kierowaliśmy się zasadą: jeśli się z nami zgadza, jeśli mamy wspólne przekonania, jest z nami. Jeśli nie, oddzielaliśmy się od siebie, nie tylko zrywając więzi, ale często stając przeciw sobie nawzajem i przeciw temu, co dla nas ważne. Dobrze obrazuje to Reformacja.

broken pottery

Owoce tego podziału były przerażające. Zaledwie kilka lat od ogłoszenia reformacyjnych tez, chrześcijanie zaczęli się nawzajem zabijać. I dzielić. Wrogość była tak wysoka, że wewnątrz chrześcijaństwa pojawiły się wojny religijne, których pozostałość wciąż jest w nas. Konsekwencją były postawy, które przed Reformacją nie miały miejsca. Nazwałbym je postawami podziału: od tamtej pory katolicy ulegają pokusie, aby każdą odmienność traktować z wrogością i potępieniem, a uczniowie Marcina Lutra doświadczają pokus, aby widząc błędy funkcjonujące w Kościele, powoływać do istnienia nowy kościół, dzięki któremu naprawią to, co dotychczas szwankowało. Na przestrzeni wieków sytuacja staje się więc dramatyczna: powstaje ponad 50 tysięcy odseparowanych od siebie denominacji chrześcijańskich, z których spora część wciąż uważa, że ich droga jest tą jedyną słuszną.

Po prawie 400 latach od Reformacji, Duch Święty w maleńkiej wspólnocie przy Azusa Street w Los Angeles czyni coś absolutnie zaskakującego. Rozpoczęte tam poruszenie, nazwane później przebudzeniem zielonoświątkowym, zaczyna przenikać wszystkie części Kościoła Chrystusa. Co ciekawe, kontekstem tego spotkania jest fakt, że na Azusa Street pierwszy raz spotykają się biali i czarni chrześcijanie na wspólnej modlitwie. W 1967 roku łaska nowej pięćdziesiątnicy dociera do Kościoła katolickiego. Tak zaczyna się katolicki ruch odnowy charyzmatycznej, który zaczyna przenikać katolickie wspólnoty i parafie. Dziś szacuje się, że tworzy go ponad 200 milionów katolików.

Aż w końcu w drugiej dekadzie XXI wieku biskup Rzymu Franciszek dostrzega fakt, którego nie zauważaliśmy wcześniej. Powiedział, że powodem, dla którego Duch Święty przyszedł z łaską odnowy charyzmatycznej było to, aby przywrócić utraconą wśród chrześcijan jedność. I tym samym, aby odnowić rozumienie siebie, jako rodziny. Dlatego też powołuje zupełnie nową służbę, która zastępuje te poprzednio funkcjonujące na rzecz odnowy w Rzymie (ICCRS i Fraternię Katolicką), którą nazywa CHARIS (gr. łaska, ale też dobroć i życie). Tym samym nadaje całej światowej katolickiej odnowie charyzmatycznej nową, czytelną i zarazem wielką wizję wspólnych działań. Od teraz zaprasza, aby wszystkie katolickie rzeczywistości charyzmatyczne na całym świecie podjęły wspólne zadania, tak aby: wszyscy w Kościele zostali ochrzczeni w Duchu Świętym, wszyscy przystąpili do pracy na rzecz odbudowania utraconej jedności Kościoła (budując relacje braterstwa i komunię z wszystkimi wierzącymi w Jezusa Chrystusa), wszyscy przystąpili do pracy na rzecz uporania się z ubóstwem i problemami społecznymi oraz aby wszyscy podjęli dzieło ewangelizacji świata.

Czy CHARIS działa również na rzecz jedności w kontekście wewnętrznym? Wewnątrz Kościoła katolickiego?

– Tak. Ta rola jest powierzona przede wszystkim Krajowym Służbom Komunii, czyli służbom CHARIS działającym na poziomie danego kraju. Nie jest to struktura zarządzająca, ani posiadająca jakąkolwiek władzę. To służba, która ma pracować na rzecz budowania i umacniania komunii między grupami, wspólnotami i różnymi rzeczywistościami odnowy. I pomagać im właściwie realizować cele określone przez CHARIS.

W Polsce na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci odnowa charyzmatyczna doświadczyła wielu podziałów. Pojawiły się schematy, poprzez które powtarzaliśmy grzechy przeszłości. Najpierw był to rozdźwięk pomiędzy Ruchem Światło-Życie, a Odnową w Duchu Świętym. Później napięcia pomiędzy ukształtowaną i umocowaną już Odnową, a nowymi wspólnotami i grupami, w których Duch Święty wzbudzał charyzmaty i nowe ekspresje. Z czasem zaczęliśmy funkcjonować w dość wyraźnej separacji, niekiedy nawet deprecjonując nawzajem swoją rolę czy podejmowane działania, a nawet negując duchowe obdarowanie.

CHARIS otwiera przed nami nową perspektywę. Już samo nadanie wspólnego mianownika pomiędzy wszystkimi rzeczywistościami charyzmatycznymi Kościoła katolickiego, zbiera nas na nowo. I uczy nas dostrzegać, że każdy z nas ma jedynie pewną rolę do spełnienia w wielkim planie Boga, pewną drobną część. Z uwagi na to jesteśmy różni, ale w tej różnorodności potrzebujemy być między sobą w jedności. Dopiero nasza komunia tworzy prawdziwy efekt synergii. Kiedy jesteśmy odseparowani, podarowane nam duchowe obdarowanie traci możliwość przepływu, wpływania na innych. Dodatkowo w odosobnieniu uwydatnione zostają nasze braki. Razem możemy nie tylko pomagać sobie nawzajem, ale możemy zajść o wiele, wiele dalej. I stajemy się świadectwem, które skłania ludzi do wiary w Chrystusa. Pan Jezus modlił się o tę jedność, mówiąc:

„Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś” (J 17, 23).

KAI: W latach 90. w Polsce powstało przynajmniej kilkanaście kościołów protestanckich, które zostały utworzone z ludzi będących wcześniej katolikami, a które przynależały do wspólnot Odnowy. Czy tutaj też możliwa jest jedność?

– W naszym kraju w kontekście odnowy charyzmatycznej miały miejsce sytuacje, które dramatycznie odbiły się na współpracy katolików i ewangelików, hamując naszą jedność. Charakterystyczną rzeczą jest to, że katolicka odnowa charyzmatyczna w Polsce stała się wyraźnie sceptyczna ekumenicznie, w porównaniu do odnowy innych krajów. Tak jak w latach 90. byliśmy jeszcze gotowi na to, by wraz z niekatolikami stawać we wspólnej posłudze, również tej publicznej (jak np. podczas Kongresu w Warszawie w 1993 roku z udziałem Johna Wimbera i Ralpha Martina), tak kolejne lata przyniosły okres wyraźnego ochłodzenia. Doszło do tego, że niektórzy katolicy zaczęli twierdzić, że wyłącznie katolicka odnowa charyzmatyczna jest autentyczna, a wszystkie niekatolickie wyrazy tej odnowy są albo „nieczystym źródłem” na który trzeba uważać, albo wręcz zupełnie nie pochodzą od Ducha Świętego. Taką postawę osobiście nazywam prywatyzacją Królestwa Bożego. Odnowa jest jedna. Jest odnową czynioną przez Ducha Świętego. To nie my jesteśmy w Jego posiadaniu, ale wchodzimy w Jego nurt i poddajemy się Jego działaniu.

Rozłamy we wspólnotach, których skutkiem było powstanie nowych kościołów, nie były powodowane błędami jednej strony. W ubiegłym wieku u katolików odnowa charyzmatyczna była dopiero u początków, była w czasie zakorzeniania się. Proces ten wymagał zatem z jednej strony nadzwyczajnej wrażliwości i cierpliwości – z drugiej mądrości, odwagi i stanowczości. W niektórych miejscach, wcale nie tak nielicznych, to się po prostu nie udało.

Niektórzy szukając możliwości utorowania drogi dla odnowy w swoich parafiach przekraczali pewne granice, albo całkowicie porzucali służbę na jej rzecz. Inni, aby umożliwić jakąkolwiek jej obecność – choćby namiastki, wybierali takie sposoby jej „implementacji”, że w praktyce duchowa odnowa przestawała być poddana i prowadzona przez Ducha Świętego, ponieważ była zredukowana wyłącznie do tego, co bezpieczne i dające się kontrolować. Co dziś czyni ich bardziej sympatykami odnowy, niż rzeczywistą odnową. W tych wszystkich miejscach ruch charyzmatyczny rozbijał się o ściany, a próby kończyły się fiaskiem. Ale nie tylko to zatrzymywało ruch charyzmatyczny w Kościele katolickim.

People from the community on the meeting

Wielu ludzi służących odnowie doświadczyło bólu niezrozumienia, odrzucenia, klerykalizmu. Śp. ks. dr Peter Hocken, światowej renomy ekspert katolickiej odnowy charyzmatycznej i członek komisji doktrynalnej ICCRS w Rzymie mówił, że Polska była jedynym krajem europejskim, w którym zdarzało się, że katolicy byli ekskomunikowani za używanie darów Ducha Świętego.

Ponadto trzeba wziąć pod uwagę, że czas, w którym odnowa charyzmatyczna zapukała w Polsce do drzwi Kościoła katolickiego, nie był zbyt dobry. Kościół żył w tamtym czasie czymś zupełnie innym – perspektywą walki i późniejszego zwycięstwa nad komunizmem, które zostało odniesione w dużej mierze dzięki jego zasadom, bezkompromisowości i determinacji. Te nieocenione i chwalebne doświadczenia, ukazujące siłę ówczesnego Kościoła, wpłynęły jednak również na jego elastyczność (formowalność), a także na to, że Kościół w Polsce przez wiele lat nie widział specjalnej potrzeby odnowy. Zesztywniałe struktury nie były przygotowane na nowe wino. Trzeba też mieć świadomość, że Polska jest krajem bardzo zdominowanym przez katolików (nawet w naszym postrzeganiu Kościoła często zupełnie pomijamy niekatolików), co utrudniało przyjęcie tego nowego duchowego dziedzictwa, które przecież wychodziło od Kościoła Zielonoświątkowego. Musieliśmy się nie tylko nauczyć tego, czym ono jest, ale przede wszystkim jak powinniśmy je przyjmować. I to w taki sposób, aby stało się nie tylko częścią naszej katolickiej tożsamości, ale aby tę tożsamość mogło właściwie kształtować.

To wszystko nie było proste. Powstałe na skutek napięć rozłamy i rany wymagają dziś nie tylko uzdrowienia, ale też konkretnej pokuty z każdej strony. Problem z odzyskaniem jedności polega nie na tym, kto ma rację, ale na tym, kto pierwszy powie „przepraszam”. Bo na tej scenie nie ma osoby, która nie ma za co przeprosić. Każdy konflikt, każdy kryzys, aby mógł się zakończyć, musi w pewnym momencie osiągnąć przełomowy moment, wyrażający się w tym kluczowym słowie. Wierzę, że jeśli obie strony tych konfliktów wypowiedzą swoje szczere “przepraszam”, nawet nie zgadzając się dalej w pewnych kwestiach, będą mogły iść dalej razem.

Wczoraj odbyło się ważne spotkanie organizacyjne. Wzięło w nim udział kilku biskupów i liderów wspólnot. Możesz powiedzieć, jaki cel miało to spotkanie, co na nim ustalono?

– Jesteśmy w trakcie kształtowania Krajowej Służby Komunii w Polsce. Poszukujemy najlepszej drogi dla właściwego działania CHARIS w Polsce. W zespole inicjującym jest abp Grzegorz Ryś, bp Andrzej Przybylski, bp Andrzej Siemieniewski i bp Krzysztof Włodarczyk. Obecnym zespołem kieruje Antoni Tompolski, dyrektor Alpha Polska. Są też przedstawiciele Ruchu Światło-Życie, Odnowy w Duchu Świętym, Szkół Nowej Ewangelizacji, Forum Wspólnot powstałego przy Zespole ds. Nowej Ewangelizacji KEP, a także osoby reprezentujące instytuty życia zakonnego i inne rzeczywistości odnowy charyzmatycznej w naszym kraju.

Wszyscy mamy poczucie, że jest to ważny moment dla Kościoła w Polsce; a na pewno historyczny dla odnowy charyzmatycznej. Rodzące się w Polsce CHARIS pojawia się w bardzo trudnym czasie, naznaczonym przez pandemię, protesty i poważne wstrząsy w Kościele. Wszystko w nas i wokół nas woła o Pocieszyciela. To jest najlepszy moment, aby dać Mu pierwsze miejsce. Nie tylko w życiu. W całym Kościele.

Autor Karol Sobczyk

Pluralizm wspólnot w parafii: Postulaty i realia

Do realiów współczesnej parafii, zwłaszcza wielkomiejskiej, należy często istnienie kilku wspólnot należących do różnych ruchów eklezjalnych. Ich współpraca na poziomie deklaracji jest oczywiście czymś jak najbardziej oczywistym i owocnym: głosi się komplementarny charakter wprowadzania w duchowość katechumenalną na różnych drogach przez rozmaite ruchy odnowy Kościoła. Jednak na poziomie wykonania sprawy mają się rozmaicie, gdyż współistnienie różnych charyzmatów przynosi ze sobą napięcia, a czasem nawet i nieporozumienia. Dlatego w poniższym tekście ukazane zostaną trudności w realizowaniu tak pięknego postulatu, jakim niewątpliwie jest wizja parafialnej „wspólnoty wspólnot” bazującej na zasadzie katechumenalnej. W końcowej części podjęty zostanie problem wprowadzenia w życie stosownych korekt dla ułatwienia zrealizowania przez ruchy eklezjalne harmonijnej służby lokalnej wspólnocie kościelnej.

1. Rzeczywistość pluralizmu wspólnot w parafii

Trudności te mogą być dwojakiego rodzaju.

Po pierwsze, mogą wynikać z absolutyzacji ruchu odnowy jako miejsca stawania się Kościoła. Absolutyzacja ta może przybierać najróżniejsze stopnie: od niegroźnego, choć nadmiernego niekiedy krytycyzmu poczynając, poprzez rozmaite formy kontestacji, aż do faktycznego dążenia do oderwania się od struktur Kościoła katolickiego.

Po drugie, trudności może wnosić postawa lokalnych pasterzy, którzy nieufnie podchodząc do nowości ruchu eklezjalnego, pozwalają na jego powstanie i rozwój, jednak tylko do takiego poziomu, na którym nie trzeba nic zmieniać w biegu parafialnego życia. Gdy jednak ruch eklezjalny na tyle uformuje dojrzałych ludzi, że nie można już zbyć jego istnienia określeniem „młodzież śpiewająca piosenki oazowe”, może zacząć być odbierany jako zagrożenie dla duchownego.

„Bardzo ważnym dla komunii jest obowiązek popierania różnych form zrzeszania się zarówno tradycyjnych, jak i nowszych ruchów kościelnych, ponieważ nadają one Kościołowi żywotność, która jest darem Bożym i przejawem prawdziwej «wiosny Ducha»” (Jan Paweł II, Novo millennio ineunte, 46)

Od razu na samym początku zadajmy sobie pytanie, czy warto mówić o trudnościach tego rodzaju? Czy nie utrwali to stereotypów: „niebezpiecznych ruchów odnowy” z jednej strony i „proboszcza, który nas nie rozumie” — z drugiej strony? Praktyka wskazuje jednak, że tego typu problemy, nazwane i przedyskutowane, znakomicie pomagają we wzajemnym rozumieniu się uczestników ruchu odnowy i pasterzy lokalnych wspólnot parafialnych.

Świadomość przeciętnego członka ruchu eklezjalnego, szczególnie ruchu o silnym akcencie katechumenalnym, najlepiej być może oddaje biblijna fraza: „Duch wieje, kędy chce” (J 3,8). Niespodziewane spotkanie z olśniewającą nowością przekazaną przez entuzjastycznie nastawionych, autentycznych uczniów Pana — taki zestaw określeń zapewne dobrze oddaje przełomową moc Ewangelii zaprezentowaną przez ruch eklezjalny. Człowiek spotyka wspaniałe orędzie, które może wyrwać z apatii, natchnąć nadzieją, wzbudzić energię do niezmordowanego działania i do heroicznego trwania. Jakże podobne jest to do porywu wichru: „szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża” (J 3,8).

Świadomość pasterza wspólnoty parafialnej częściej oddaje fraza Biblii zachęcająca do „walki o wiarę raz tylko przekazaną świętym” (Jud 3). Trwające struktury Kościoła gwarantują, że kolejne pokolenie zostanie wprowadzone w to samo, w co wierzyła generacja poprzednia, że wiara w Jezusa Chrystusa będzie trwać niezależnie od ulotnych zachwytów, duchowych mód i przemijających nowinek domorosłych proroków. W ten sposób człowiek będzie mógł spotkać niezawodne orędzie, które może przetrwać próby i pokusy kolejnych etapów życia, może natchnąć wiernością, do którego będzie można odwołać się po latach odejścia od Boga, które zawsze jest możliwe. Jakże podobne jest to do budowania „domu, w który uderzyły deszcze, potoki i wichry” — „on jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony” (por. Mt 25).

Świadomość pasterza wspólnoty parafialnej częściej oddaje fraza Biblii zachęcająca do „walki o wiarę raz tylko przekazaną świętym” (Jud 3). Trwające struktury Kościoła gwarantują, że kolejne pokolenie zostanie wprowadzone w to samo, w co wierzyła generacja poprzednia, że wiara w Jezusa Chrystusa będzie trwać niezależnie od ulotnych zachwytów, duchowych mód i przemijających nowinek domorosłych proroków. W ten sposób człowiek będzie mógł spotkać niezawodne orędzie, które może przetrwać próby i pokusy kolejnych etapów życia, może natchnąć wiernością, do którego będzie można odwołać się po latach odejścia od Boga, które zawsze jest możliwe. Jakże podobne jest to do budowania „domu, w który uderzyły deszcze, potoki i wichry” — „on jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony” (por. Mt 25).

redyk owiec

Zwróćmy teraz nasze spojrzenie na pierwszy rodzaj sygnalizowanych problemów: na absolutyzację ruchu odnowy jako miejsca stawania się Kościoła. Wiąże się z tym pytanie o adekwatność znanego powszechnie modelu parafii posoborowej do obecnej sytuacji: chodzi tu o ideał parafii jako wspólnoty wspólnot inicjacyjno-katechumenalnych. Wzorzec ten wobec współczesnej mnogości ruchów eklezjalnych wydaje się grozić nadmiernym zróżnicowaniem przeżycia chrześcijańskiego: czy model parafii jako «wspólnoty wspólnot» jest możliwy do realizowania przy różnorodności formacji?

Można oczywiście odwołać się do postulatów teologicznych: ruchy eklezjalne swój dynamizm zawdzięczają odwołaniu się do idei starożytnego katechumenatu, a wezwanie poewangelizacyjne ma kierować «ku wspólnocie wzrostu w parafii», a nie ku któremuś z ruchów. Jest to diagnoza bardzo optymistyczna. Jako postulat z pewnością jak najbardziej słuszna. Jednak przejście z poziomu słusznego postulatu na poziom realiów wskazuje, że dylemat, ku czemu faktycznie prowadzi nadmierna fascynacja niezależnymi inicjatywami ewangelizacyjnymi, nie jest pozorny i wymaga starannego namysłu pastoralnego. Niech za ilustrację posłuży krótki rzut oka na wrocławskie doświadczenie w tym zakresie, doświadczenie zarówno pozytywne, jak i negatywne.

Realne owoce ewangelizacyjnych inicjatyw katechumenalnych na pewno bywają imponujące. Wrocław obfituje na przykład w typowe dla Odnowy Charyzmatycznej sposoby ewangelizowania — ośmiotygodniowe Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym. Takich seminariów jest co roku w naszym mieście kilkanaście — czy to w grupach Odnowy w Duchu Świętym, czy to w duszpasterstwach akademickich. W sumie corocznie około tysiąca osób przeżywa na nich kerygmatyczne odnowienie wiary, przyjęcie Jezusa jako Pana i Zbawiciela, modlitwę o wylanie darów Ducha Świętego, ukierunkowanie na działanie w parafii, w duszpasterstwie akademickim czy w którymś z ruchów odnowy. Gdyby zsumować wszystkich uczestników takich seminariów od czasu, gdy je zaprowadzono — około 20 lat temu — otrzymalibyśmy na pewno imponującą liczbę.

Nie zawsze jednak sprawy przybierały taki obrót. We Wrocławiu istnieją cztery zarejestrowane tak zwane wolne Kościoły (a więc wspólnoty protestanckie nie podlegające żadnej tradycji, nawet w rodzaju adwentyzmu czy baptyzmu). Oprócz specyficznej wolnokościelnej teologii wszystkie cztery mają jeszcze jedną cechę wspólną.

Pierwsza z tych wspólnot powstała kilkanaście lat temu — w znakomitej większości z byłych oazowiczów, na bazie współpracy ekumenicznej diecezjalnych diakonii Ruchu Światło-Życie.

Druga z nich, licząca ponad 100 osób, animowana jest przez pastora, zresztą absolwenta teologii katolickiej, byłego animatora Ruchu Światło-Życie. Ten „wolny Kościół” powstał na bazie dwóch wspólnot postoazowych, a jego początki sięgają połowy lat dziewięćdziesiątych.

Kolejny Kościół wolnych chrześcijan ma za pastora byłego animatora przyparafialnej, charyzmatycznej grupy postoazowej. Kościół powstał na bazie części tej wspólnoty 8 lat temu.

Czwarty i ostatni z nich to grupa również ze sprawującym funkcję pastora byłym liderem przyparafialnej, charyzmatycznej grupy postoazowej i również absolwentem teologii. Kościół powstał na bazie innej części tej samej wspólnoty postoazowej kilka lat temu.

To krótkie spojrzenie na wrocławską panoramę tzw. wolnych Kościołów pozwala dostrzec, że łączy je między innymi wspólnota pochodzenia. Są końcowym etapem pewnego typu pojmowania ewangelizacji w ruchu oazowym i w ruchu charyzmatycznym, która to ewangelizacja prowadziła najpierw kilka lub kilkanaście lat temu do niebywałego ożywienia u katolików zapału modlitwy i zaangażowania w chrześcijaństwo, dalej — prowadziła do relatywizacji więzi, początkowo ze strukturami konkretnego ruchu odnowy, po kilku latach do zerwania więzi z parafią, a wspomnianym etapem finalnym było zakwestionowanie potrzeby bycia katolikiem dla chrześcijańskiego wzrostu. W wielu przypadkach ewolucja ta przybrała jeszcze bardziej radykalne formy, przechodząc wprost do negacji Kościoła katolickiego jako wspólnoty chrześcijańskiej i do jawnej wrogości.

Trzeba też wspomnieć, że przy kontaktach z dolnośląskim zborem baptystów lub zielonoświątkowców można spotkać się z przypadkami potwierdzającymi, że pewna liczba byłych członków Ruchu Światło-Życie oraz członków Odnowy Charyzmatycznej trafiała do tych Kościołów, mających parafie we Wrocławiu czy w innych miejscach na Dolnym Śląsku[1].

Nie wydaje się, żeby nasze miasto było w tej dziedzinie wyjątkiem na terenie Polski. Raczej regułą jest, że „wolne Kościoły” (ich liczba w skali kraju to kilkadziesiąt, być może zbliża się do setki) mają swoje historyczne korzenie w katolickiej parafialnej wspólnocie czy to oazowej, czy też — w niektórych diecezjach — ruchu Odnowy w Duchu Świętym. Fakty mają jednoznaczną wymowę: struktury wolnokościelnego chrześcijaństwa w Polsce są produktem ubocznym istnienia pewnego typu ewangelizacji w eklezjalnych ruchach odnowy i zaistniały głównie dzięki nim.

Można by powiedzieć: wobec liczby setek tysięcy mieszkańców miasta Wrocławia kilkaset osób, o których tu mowa, to mało. Trzeba jednak dodać: wobec nieustannie zbyt skromnej liczby aktywnych członków ruchów eklezjalnych staje się to problemem istotnym.

Przejdźmy teraz do drugiej postaci zasygnalizowanej trudności. Jest to obserwowana czasem postawa duszpasterza, gdy rzeczywistość, o której przyzwyczaił się myśleć i mówić w kategoriach: „to nasza młodzież śpiewająca piosenki oazowe”, jawi się nagle jako wspólnota dorosłych chrześcijan z silną motywacją i pełnych wizji na przyszłość. W tym trudnym momencie wspólnota może zostać zakwestionowana przez lokalnego pasterza.

Tu także zacznijmy, sięgając znowu po doświadczenie wrocławskie, od — najczęstszej przecież — postawy jak najbardziej pozytywnej. Obecność tak wielu ruchów w naszym mieście świadczy dowodnie, że pierwszym odruchem pasterza w parafii bywa „stać się wszystkim dla wszystkich” (por. 1 Kor 9,22). Formuła „parafia wspólnotą wspólnot” oznacza w praktyce, że 

pasterz parafii staje się pasterzem owych wspólnot. Parafia nie jest abstrakcyjnym i anonimowym tworem ani nie jest podobna do luźnej federacji grup zainteresowań. Raczej zachowuje największe podobieństwo do rodziny: a rodzina musi mieć ojca i rola ta na co dzień przypada pasterzowi lokalnej wspólnoty. Droga do „wspólnoty wspólnot” możliwa jest tylko wtedy, gdy na miejscu znajdzie się „pasterz wspólnot”. Pluralizm ruchów to fakt bardzo wymagający: potrzebni są pasterze o temperaturze wnętrza porównywalnej z animatorami ruchów w parafii. Ideałem nie jest zdystansowanie się na równi od wszystkiego, co prezentują nowe ruchy, ale entuzjazm zdolny objąć sumę wszystkich ich zapałów. Jak powiedział L. Giussani:

„Komu miałoby służyć to wszystko, co w Kościele jest rzeczywistością stabilną, instytucjonalną, jeśli nie dosięgłoby ciebie z energią wspaniałą, poruszającą, wpływającą na życie twoje i innych?”[2].

Powiedział też przy innej okazji, że Chrystus potrzebuje ludzi poruszonych, a nie ugrzecznionych. Wielu z nas doznało bardzo istotnej pomocy w tym zakresie z nauczania Jana Pawła II:

„Niech biskupi i kapłani — wzywa Jan Paweł II w swoim Orędziu na Światowy Dzień Modlitw o Powołania — uczynią widzialną — zwłaszcza dla młodego pokolenia — radosną przygodę (entusiasmante avventura) zarezerwowaną dla tych, którzy […] decydują się przynależeć całkowicie do Boga”[3].

Powołanie do służby w Kościele — czy to kapłańskiej, czy zakonnej — nie może kojarzyć się z monotonnym upływem czasu, niemalże jak w przypadku jakiegoś wyrobnika, który po kilku latach zacznie zapewne poszukiwać życiowej przygody gdzie indziej. Skoro apostołom przydarzyło się coś nieoczekiwanego i dziwnego, coś, co zaowocowało nieprzewidywalnym biegiem ich życia, to należy ufać, że taki sam plan zachował Bóg także i dla dzisiejszych powołanych.

Trzeba zapewne, by duszpasterze częściej używali takich sformułowań, których nie boi się papież: „porywające zadanie”, „głęboka radość”, „zwiastowanie brzasku” (NMI 9) — o ile oczywiście te słowa oddają realia ich życia. „Czeka nas zatem porywające zadanie” (NMI 29), o ile sami będziemy mogli zaświadczyć o czymś, co już wydarzyło się w naszym życiu: o „ofiarnym entuzjazmie (generoso entusiasmo)”[4].

Wrocławskie doświadczenie zmusza nas jednak do zauważenia drugiej strony medalu. Oto wypowiedź lidera jednej z ewangelizacyjnych grup, który po latach tak wspomina najtrudniejsze czasy swojej wspólnoty:

„Zdarzali się pasterze, którzy zamiast szukać owiec mających ogromne pragnienia, mocno pobudzonych do działania duchowego, zamiast dać im czystą wodę, nie dość, że jej nie dali, to jeszcze wielokrotnie oznajmiali: «u nas miejsca dla was nie ma»”.

U źródeł bardzo wielu kłopotów z tożsamością katolicką w późniejszych etapach rozwoju niektórych wspólnot ewangelizacyjnych leży wcześniejsze zdystansowanie się duszpasterza. Mogło przybrać różne formy: od zwykłego braku zapału („od zapału są animatorzy: ja jestem od kontroli”) aż po deklarowaną niechęć. Wypada nam zastanowić się, czy popularnych nabożeństw lub bardzo specyficznych form pobożności, często powstałych dopiero w XIX w. albo nawet na początku w. XX, nie mylimy z istotą katolicyzmu. Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy domaganie się biblijnych podstaw wiary (do czego każdy katolik ma prawo; i ma też prawo doczekać się odpowiedzi od swojego pasterza) nie bywa traktowane jako przejaw buntu przeciw wierze. Warto też poddać refleksji, kto jest winien, jeśli wiarygodnej odpowiedzi na pytanie o fundamenty tego, w co wierzymy, poszukujący wierny nie doczekał się w Kościele katolickim.

Oprócz wspomnianych rzadkich skrajności, częściej spotkamy się z napięciem w spotkaniu struktury parafialnej z dynamizmem ruchu w łagodniejszej postaci. Oto parafia pragnie być podmiotem ewangelizującym, a ruchy chce traktować jako rozmaite pomoce służące do tego celu, podczas gdy ruchy eklezjalne mogą same pragnąć być podmiotem ewangelizującym, traktując parafię jako swoisty „teren łowiecki” dostarczający ludzi. Wynikałoby stąd, że realizowanie modelu parafii jako „wspólnoty wspólnot” przy różnorodności formacji pozostaje ważnym wyzwaniem: by poewangelizacyjne aspiracje rzeczywiście kierować ku wzrostowi w parafii. Parafia przecież jest najbardziej lokalnym wcieleniem powszechności Kościoła: tu dokonuje się faktyczne gromadzenie ludzi na Eucharystię, tu posłany przez biskupa miejsca pasterz lokalny głosi słowo Boże.

Jednak pluralizm wspólnot w parafii nie jest samodzielnym problemem. Wynika z zasad pluralizmu w Kościele powszechnym. A te wkraczają bardzo głęboko w eklezjologię, w samo pojęcie struktury Kościoła.

2. Postulaty dotyczące optymalizacji pluralizmu wspólnot w Kościele lokalnym

Zarówno ze spojrzenia na lokalne, wrocławskie problemy z poewangelizacyjną tożsamością katolicką, jak i z panoramicznego spojrzenia na historię Kościoła, wynika jasno, że problem pluralizmu pojawia się wraz z dynamizmem wiary. Tam, gdzie wiara jest uśpiona i spełnia rolę bardziej kołysanki niż bojowego marszu, tam nie ma problemów ścierania się różnych nurtów ewangelizacji. O takiej sytuacji w pewnych sektorach Kościoła lat siedemdziesiątych XX wieku mówił kardynał J. Ratzinger:

„Wydawało się zatem, że dynamizm znajduje się zupełnie gdzieś indziej […], gdzie można było coś zrobić dla lepszego życia przyszłych pokoleń”[5].

Był to skutek kontynuowania pewnej „tradycji” (w złym tego słowa znaczeniu). Już o XVI-wiecznej kontrreformacji zauważył jeden z wybitnych teologów duchowości, że ówcześni katolicy niekiedy „bardziej obawiali się herezji niż ducha tego świata i zmysłowości”[6]. Bezkonfliktowa stabilność struktury wydawała się tak wielką wartością, że nie warto było ryzykować jej naruszenia, nawet za cenę utraty przemieniającej mocy chrześcijańskiego orędzia.

Było tak nie tylko w XVI w. Do dziś pierwszym pytaniem, które stawia się ze strony katolickiej przy ocenie nawrócenia, bywa (po oczywistym wymogu stosownych skutków moralnych) pytanie o dogmatyczną poprawność i o eklezjalną nienaganność. Pewien pastor protestancki dyskutując z teologiem katolickim wyraził się kiedyś:

„Wy osądzacie na podstawie pełni wiary, my na podstawie jej autentyczności”[7].

Pełnia ma w takim kontekście oznaczać zgodność z wielowiekową i skomplikowaną tradycją doktrynalną oraz wyraźne identyfikowanie się ze strukturami eklezjalnymi; autentyczność zaś — przeżywanie bezpośredniej relacji ze Zbawicielem, który objawia człowiekowi swoją wolę w wewnętrznym dialogu modlitewnym i prowadzi po ścieżkach życia światłem Ducha Świętego możliwym do rozeznania.

Na pewno ważna jest troska o doktrynalną przejrzystość i o autentyczność struktur kościelnych. Ale — jak mówi kardynał Ratzinger — „niepokój, który pobudza nas do zanoszenia innym daru Chrystusa, może wygasnąć w zastoju solidnie uporządkowanego Kościoła”[8]. Dlatego sygnalizowanych wcześniej problemów związanych z pluralizmem inicjatyw ewangelizacyjnych w żadnym razie nie można traktować jako oznak choroby Kościoła. Są to kłopoty wzrostu zdrowego eklezjalnego organizmu.

Jako pouczający przykład przytoczmy znowu wypowiedź kard. J. Ratzingera:

„Dla mnie na początku lat siedemdziesiątych niezwykłym wydarzeniem był pierwszy bliższy kontakt z takimi ruchami jak: Neokatechumenat, Comunione e Liberazione, Focolari. Doświadczyłem wówczas energii i entuzjazmu, z jakim przeżywali swoją wiarę członkowie tychże ruchów, i tego, jak radość tak przeżywanej wiary przynaglała ich do dzielenia się z innymi tym, co otrzymali w darze”[9].

ewangelization on the street

Prefekt Kongregacji Nauki Wiary mówi nawet o „łasce porywającego entuzjazmu, który emanuje z początkowego charyzmatu”, ponieważ „osoba zostaje dotknięta i wstrząśnięta przez Chrystusa w swym najgłębszym wnętrzu”[10].

Napięcia na linii spotkania lokalnych struktur duszpasterskich z ponadparafialnym i ponaddiecezjalnym entuzjastycznym chrześcijaństwem, propagowanym przez ruchy odnowy Kościoła, nie są problemem nowym. Kard. J. Ratzinger przypomina, że już w XIII wieku, wbrew św. Tomaszowi, często „za Kościół uważano jedynie struktury Kościoła lokalnego”. Odnosząc te napięcia do terminologii czasów współczesnych pisze, że można to ująć w kategoriach polemiki między duchowieństwem diecezjalnym i przedstawicielami nowych ruchów. W takich polemikach „obie strony

powinny pozwolić wychowywać się Duchowi Świętemu”. Jak? Członkowie ruchów muszą uznać, że często towarzyszy im „słabość, infantylizm i błędne kategoryczne twierdzenia wszelkiego rodzaju”; natomiast pasterze „nie mogą czynić z własnych programów duszpasterskich kamienia probierczego, by oceniać, co wolno robić Duchowi Świętemu: z powodu czysto ludzkich planów Kościoły [mogłyby] stać się nieprzenikliwe dla Ducha Świętego. Nie wolno wymagać, aby wszystko zmieściło się w określonym porządku jedności”[11].

Myśl kard. Ratzingera idzie w przeszłość jeszcze dalej, zarysowując wspomniane napięcie jako charakterystyczną cechę Kościoła wszystkich czasów. Pisze on, że pod koniec II w. wygasły starożytne „urzędy powszechne”. Pod tą nazwą rozumie apostolsko-profetyczne urzędy niezwiązane z konkretnym Kościołem lokalnym, a więc posługę wędrownych głosicieli. Dodaje, że dziś należy „poszerzyć i pogłębić pojęcie sukcesji apostolskiej”. Na jakiej drodze? Rdzeń sukcesji stanowi oczywiście sakramentalna służba biskupa, ale posługa następców Piotra przekracza czysto lokalną strukturę Kościoła: „w Kościele muszą być zawsze posługi i posłannictwa, które nie mają wyłącznie lokalnego charakteru, ale działają dla mandatu obejmującego całkowitą rzeczywistość kościelną i dla głoszenia Ewangelii”. Do takich posłannictw należą pojawiające się w historii Kościoła ruchy eklezjalne, które „nie mogą być skrupulatnie organizowane i propagowane przez [kościelne] władze”[12].

Ciekawe jest prześledzić, jak radykalnych sformułowań użył prefekt Kongregacji Nauki Wiary omawiając pierwszy, historycznie rzecz biorąc, ruch eklezjalny, mianowicie ruch starożytnego monastycyzmu. Jeden z powodów pójścia na pustynię św. Antoniego z Egiptu to — w ocenie kard. Ratzingera — „ucieczka od ujednoliconych struktur Kościołów lokalnych”. Było to wynikiem tego, że „posługi ministerialne właściwe Kościołowi uniwersalnemu, czyli posługi apostolsko-profetyczne”, powoli w tym czasie zanikały, „później zaś zaczął je skupiać urząd biskupa”. Równie przejmujące są jego wnioski ze spojrzenia na historię Kościoła jako całość:

„Model Kościoła lokalnego naznaczony posługą biskupią stanowi strukturę nośną […], lecz jest ona nieprzerwanie poruszana falami ruchów, które są w stanie zapewnić Kościołom lokalnym żywotność i duchową autentyczność”[13].

Takie historyczne fale w historii Kościoła wzbudzone są przez Ducha Świętego niezależnie od planowanych i przewidywalnych inicjatyw lokalnych struktur eklezjalnych. Ich owocność wynikła właśnie z dawniejszej umiejętności współpracy ożywczego i nowatorskiego nurtu z ustalonym i niezmiennym sposobem kościelnego działania: „Kościół w pewnym sensie sam jest «ruchem»”[14].

Nie wystarczy więc poprzestawać na takim akcentowaniu roli parafii, by sprawić wrażenie, że grupa ruchu odnowy Kościoła jest po prostu częścią parafii, podlegając proboszczowi w taki sam sposób, jak każda inna inicjatywa parafialna. Owszem, akcent parafialny jest niezmiernie istotny. Ale choćby nawet założyciel Neokatechumenatu, Kiko Argüello, zaklinał się: „chcemy być inicjacją chrześcijańską, a nie jakimś ruchem lub stowarzyszeniem”, choćby z naciskiem podkreślał, że „jesteśmy na służbie diecezji i parafii”, to pozostaje jednak faktem, że jest to program inicjacji inspirowany i koordynowany przez ponadparafialne i ponaddiecezjalne centrum. Istnieje jednak jakieś „my”, o którym mówi Kiko: „my pragniemy przekazywać wiarę chrzcielną, a nie jakiś charyzmat albo nową duchowość”, skoro „od szesnastu wieków w Kościele brakuje katechumenatu”[15]. Owo „my” to forma istnienia ponadlokalnego profetyzmu, analogicznego do zjawisk w Kościele pierwotnym, starożytnym i średniowiecznym. A skoro profetyzm ten przyjmuje formy instytucjonalne, jest więc tym, co zwykle określa się mianem ruchu.

Można by podjąć na tym miejscu pewien eksperyment myślowy. Najpierw wsłuchajmy się w zdania zaczerpnięte ze statutu Drogi Neokatechumenalnej, zatwierdzonego w r. 2002:

– „Neokatechumenat jest sposobem diecezjalnej aktualizacji chrześcijańskiej inicjacji” (art. 1, § 2);

– „Neokatechumenat rozwija swą działalność, normalnie rzecz biorąc, w parafii” i starać się będzie, by formować swoich członków w „dojrzałym poczuciu przynależności do parafii” (art. 6, § 1.3);

– „Droga Neokatechumenalna przyczynia się do takiej odnowy parafii, jakiej życzy sobie Magisterium Kościoła”, a więc do wizji parafii „jako wspólnoty wspólnot”, które „decentralizują i wyrażają wspólnotę parafialną” (art. 23, § 1).

Następnie zaś słowo „neokatechumenat” zastąpmy określeniem „ruch eklezjalny”, a otrzymamy wzorcową deklarację właściwej relacji między ponadlokalnym profetyzmem ruchu a lokalną służbą pasterską. Ruch ewangelizacyjny okaże się wtedy sposobem diecezjalnej aktualizacji chrześcijańskiej inicjacji, formującym swoich członków w dojrzałym poczuciu przynależności do parafii i przyczyniającym się do takiej odnowy parafialnej społeczności, jakiego życzy sobie Magisterium Kościoła. Powstaje droga do parafii jako wspólnoty wspólnot, które decentralizują i wyrażają wspólnotę parafialną. Oblicze niepokoju o życiodajny dynamizm Kościoła spotyka się w praktyce z obliczem troski o niewzruszoność opoki, na której stoi dom rodzinny. „Ludzie gwałtowni zdobywający Królestwo niebieskie” mogą spotkać się z tymi, którzy bardziej dbają, by uczniowie mogli „prowadzić życie ciche i spokojne”. Wicher i stabilna struktura współdziałają, napędzając młyn dający energię życia.

Taka formuła, jak się wydaje, współbrzmi znakomicie z programem zarysowanym przez papieża Jana Pawła II, który nauczał, że „mimo różnorodności form, ruchy łączy świadomość «nowości», jaką łaska chrztu wnosi w życie człowieka, a także szczególne dążenie do głębszego przeżywania tajemnicy komunii z Chrystusem i braćmi, wreszcie — niezłomna wierność dziedzictwu wiary, czerpanemu z żywego źródła tradycji”[16].

Podsumowanie

Współistnienie kilku wspólnot reprezentujących odmienne ruchy eklezjalne to nierzadki dziś element życia parafii, zwłaszcza wielkomiejskiej. Łatwe do przewidzenia problemy wynikające z tego faktu powinny znajdować teologiczną odpowiedź, zarówno na poziomie eklezjologii, jak i praktycznych rozstrzygnięć duszpasterskich. Chodzi więc najpierw o eklezjologię włączającą do najogólniejszej wizji Kościoła nowe rzeczywistości kościelne, czyli eklezjalne ruchy odnowy. Taką teologiczną koncepcję zaproponował ks. kard. J. Ratzinger, pokazując jej zakorzenienie w Piśmie Świętym i w Tradycji Kościoła. Eklezjologię tę trzeba przekładać na język konkretów w codziennym uzgadnianiu misji i charyzmatów poszczególnych wspólnot ruchów odnowy, aby faktycznie zrealizować wspólny dla wszystkich cel: wzrost i jedność Kościoła.

Przypisy

[1] Jest to zjawisko szersze: w skali globalnej w ciągu ostatnich trzydziestu lat 14% członków Odnowy Charyzmatycznej w Kościele katolickim i w tradycyjnych Kościołach protestanckich odeszło od swoich macierzystych wspólnot eklezjalnych albo wprost założyło nowe, charyzmatyczne „wolne Kościoły”. Por. D.B. Barrett, Statistics, global, [w:] Dictionary of Pentecostal and Charismatic Movement, red. S.M. Burgess, G.B. McGee, Grand Rapids (Mi.) 1995, s. 811.

[2] [Za:] A. Scola, Ruchy w Kościele powszechnym i lokalnym, „Post scriptum” 3(1998), nr 6, s. 68.

[3] Jan Paweł II, Orędzie na XXXIX Światowy Dzień Modlitw o Powołania, 2, 21 IV 2002, [w:] Tydzień modlitw o powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego, Legnica 2001, s. 4-7.

[4] Jan Paweł II, Orędzie…, 1, o.c.

[5] J. Ratzinger, Ruchy kościelne i ich miejsce w teologii, „Post scriptum” 3(1998), nr 6, s. 8.

[6] J. Aumann, Christian Spirituality in the Catholic Tradition, San Francisco/London 1989, s. 208.

[7] J. Bosc, [za:] J.L. Suenens, Ekumenizm a Odnowa Charyzmatyczna, [w:] Dokumenty z Malines: Przyjdź, Duchu Święty, red. tenże, Kraków 1998, s. 170.

[8] J. Ratzinger, Ruchy kościelne, o.c., s. 20.

[9] Tamże, s. 8.

[10] Tamże, s. 30.

[11] Tamże, s. 24-31.

[12] Tamże, s. 23-28.

[13] Tamże, s. 21. Najważniejsze z tych fal wymieniane są przez kard. Ratzingera:

– monastycyzm misyjny z VI-IX w., a co za tym idzie — wprowadzenie do Kościoła ludów germańskich i słowiańskich;

– reforma z Cluny, będąca początkiem idei chrześcijańskiej Europy;

– ewangeliczny ruch Franciszka i Dominika z zamysłem głoszenia Ewangelii poganom;

– powstanie zakonu jezuitów, wraz z ich misjami w Ameryce, Afryce i Azji;

– ruch nowożytnych zgromadzeń misyjnych i żeńskich — charytatywnych. Por. tamże, s. 22-26.

[14] Jan Paweł II, Przesłanie Jana Pawła II do uczestników Światowego Kongresu Ruchów Kościelnych, Jesteście bogactwem Kościoła, „Post scriptum” 3(1998), nr 6, s. 5.

[15] K. Argüello, La Chiesa in „cammino” (wywiad R. Giacomelli), „Famiglia Cristiana” (2002), nr 28, s. 40. Ruch neokatechumenalny obejmuje prawie 17 tys. wspólnot w 5 tys. parafii, gł. w Europie i w Ameryce. Półtora tysiąca kleryków przygotowuje się do kapłaństwa w 46 seminariach „Redemptoris Mater”, by dołączyć do 700 już wyświęconych, a 4 tys. kobiet wstąpiło do klasztorów, głównie klauzurowych; tamże, s. 42.

[16] Jan Paweł II, Jesteście bogactwem Kościoła, o.c., s. 5.

Pośród fal

sea waves

Pierwszą falę rozpoczęła decyzja otwarcia się Ruchu Światło-Życie na rzeczywistość Ducha Świętego. Pośród politycznych presji, zakazów i ograniczeń, ci namaszczeni Duchem neofici, doświadczali niewytłumaczalnej wolności, radości, daru języków i innych charyzmatów, kompletnie niepasujących do logiki tego świata. Niestety nie wszyscy to rozumieli, zapewne dlatego, że powiew ten miał protestanckie konotacje. Dla wielu wejście w nowe, było w najlepszym wypadku pomyłką. Dystans, uprzedzenia i wewnętrzny podział w Ruchu wobec tej nowej, nie dającej się kontrolować Obecności, zgasił wówczas ogólnopolskie przebudzenie. Oazę szybko zamknięto w salkach i sprowadzono ją do federacji duszpasterstw młodzieży i rodzin. Odnowieni Duchem masowo emigrowali do rodzącej się właśnie Odnowy w Duchu Świętym.

Ten kolejny, tętniący życiem poryw Parakleta już u samych początków został wzbudzony dla jednego celu: odbudowania jedności całego Kościoła. Aby narodzeni od-nowa mogli od-nowić Kościół, czyniąc go od-nowa jedno. Możliwość wspólnej drogi poróżnionych braci, będąca dotychczas utopijnym marzeniem – stała się szansą dla dużo większych marzeń. Wzajemna wymiana darów była wyzwaniem: ekscytującym, odważnym i… trudnym. I bardzo potrzebnym. Ci dzielni wojownicy musieli ponieść duży koszt i pokonać naprawdę wiele presji. Niestety, kiedy wzrosło ciśnienie, pozwolili, aby lęk wzbił się ponad zaufaniem. Apogeum tego pierwszego zrodziło bolesne kryzysy, których skutki są odczuwalne do dzisiaj, w postaci wyrosłych w umysłach warowni wobec siebie nawzajem: uprzedzeń, awersji, nieufności. A pokaleczona życiowa misja szybko odeszła w niepamięć. Okna, werandy i wiatrołapy zabudował gruby, niewdzięczny mur „nie-nowy”, aby chronić się przed tym, co nietypowe, nieznane, w niekatolickiej formie. Prywatyzacja wzniosła szczelną tamę dla tej potężnej drugiej fali. I zredukowała nieokiełznany Ruah do tego, co sprawdzone, komfortowe i bezpieczne. Nie obyło się bez rozczarowań i – znów – wielu emigracji.

Trzecia fala trwa dzisiaj. Wiosna Kościoła budzi się w dziesiątkach miast, na peryferiach, poza strukturalnym main-streamem. Ci niezrzeszeni, bez poparcia i pleców gwałtownicy, rozsiani w zakątkach miast i wsi, przejęli pałeczkę dziedzictwa poprzednich pokoleń i rozpoczęli nową ewangelizację. Cele wciąż te same, za ks. Blachnickim: ujrzeć katolicyzm pełny, autentyczny, ewangeliczny i nadprzyrodzony.  I co najważniejsze: jeden. Ten scalony Duchem, żyjący Słowem; Kościół który gromadzi, nie rozprasza. Świeży powiew Ducha zaczął dotykać już celebrytów, polityków, biznesmenów. I zwoływać w kościołach, katedrach i na arenach wielotysięczne rzesze głodnych ludzi. Jednak to, co nieszablonowe, w tym doświadczenia Bożej mocy, charyzmaty, czy znaki i cuda towarzyszące odważnemu głoszeniu Ewangelii, choć coraz bardziej potrzebne i powszechne, zaczęły miejscami – jak dawniej, jak zawsze – stawać się groźne i niewygodne. Ruchowi przyszło się zmierzyć z orkanem pentekostalizacji i burzą pomówień. To było do przewidzenia. W końcu chodzi o Chrystusa.

Ale trzecia fala to już nie tylko to. Na naszych oczach budzą się do życia uśpieni „do wczoraj” oazowicze i odnowiciele. Wracają do pierwszej miłości, pierwszego wezwania. Mocni w Duchu znów zaczynają świecić. Odziani w odwagę na nowo obierają kurs. Zmieniają nawyki współpracy: z budowania podejrzliwych królestw, w stronę rodzinnych, godnych zaufania więzi. W posłuszeństwie. W autorytecie. W świadomości własnej tożsamości. Takiej sieci połączeń nie było nigdy dotąd. One nie są kurtuazją. Nie istnieją, bo „tak wypada”. To połączenia serc, perspektyw, wizji, Ducha. Międzypokoleniowe, wielofalowe i ponad-denominacyjne. Wiedzą, że razem mogą więcej, niż każdy z osobna. A płonąc pionierską pasją, płyną w nieznane, przełamują lody i kształtują nowe pokolenie wierzących, przygotowywane na ten właśnie czas.

W czerwcu do Dąbrowy Górniczej na Konferencję Strefa Zero AwakenED18 przybędą ci wszyscy, którzy dostrzegają ten zaczyn. Duchowe momentum. Może to właśnie jest ten kairos ojczyzny, o który w pieśniach wołali nasi ojcowie? Sługi pojednania połączy w roku Ducha Świętego wspólna intencja: „Panie, przebudź nasz kraj”. Tylko Bóg wie, jak bardzo znamienne okażą się te dwa dni dla nas. A tak naprawdę dla Niego.

Jedno jest pewne. Tego uczy nas historia. To przebudzenie od lat jest w scenariuszu. I nie wiem, czy będzie potrzebna jeszcze jedna fala. Może przed nami jest jeszcze kilka orkanów i tsunami. Wiem jedno: tego nie da się zatrzymać.

Boży płomień. Chrzest w Duchu Świętym.

Air grass unto that set given hath is is Isn’t evening was was made. Don’t over saying of behold yielding created green second tree. Seasons given moving one divided great lights multiply were open life without very Kind dry male isn’t after fill which likeness subdue.

Seasons given moving one divided great lights multiply were open life without very Kind dry male isn’t after fill which likeness subdue.

Air grass unto that set given hath is is Isn’t evening was was made. Don’t over saying of behold yielding created green second tree. Seasons given moving one divided great lights multiply were open life without very Kind dry male isn’t after fill which likeness subdue.

Air grass unto that set given hath is is Isn’t evening was was made. Don’t over saying of behold yielding created green second tree. Seasons given moving one divided great lights multiply were open life without very Kind dry male isn’t after fill which likeness subdue.

“Air grass unto that set given hath is is Isn’t evening was was made. Don’t over saying of behold yielding created green second tree.

Szpital w Kościele i Kościół w szpitalu

Myślę, że dzisiaj Jezus często przebywałby w szpitalach. W Jego czasach nie było szpitali, więc chorzy szli za Nim i prosili o uzdrowienie. To była dla nich jedyna szansa na życie. Bez medycznej pomocy i miejsca na schronienie w Szpital w Kościele i Kościół w szpitalu chorobie mogli liczyć tylko na Boską moc uzdrowienia. To pośród chorych i bardzo często z nich Jezus tworzy Kościół. Gdy przypominamy sobie o tym, lepiej rozumiemy ulubione stwierdzenie papieża Franciszka, że Kościół jest jak szpital. 

Bóg nie zbudował swojego Kościoła z ludzi zdrowych, idealnych i bezgrzesznych. Ci wszyscy grzesznicy, trędowaci, niewidomi, sparaliżowani po uzdrowieniu stali się wspólnotą uczniów Jezusa. Dlatego właśnie uczniowie Chrystusa nie powinni zapominać o ludziach chorych i o takich miejscach jak szpital. 

Specjalny dzień w Kościele, gdy zwracamy szczególną uwagę na chorych, to dobra okazja do rachunku sumienia o obecności Kościoła w szpitalach. Ten rachunek sumienia musi się zacząć od nas, kapłanów, bo to nas wybrał Jezus, abyśmy zanosili Go do chorych. Bogu dzięki, większość szpitali w Polsce ma swoje kaplice i ma też swoich kapelanów.

Warto jednak lepiej się przyjrzeć tej szpitalnej opiece duchowej. To pewnie duże uogólnienie, które jak zawsze krzywdzi charyzmatycznych i bez reszty oddanych księży posługujących w szpitalach, ale kapelanie szpitalne to nie jest najmocniejsza strona Kościoła. Bywa, że w szpitalu na tysiąc łóżek posługuje tylko jeden ksiądz, czasem taki, który ma tysiące innych — dla niego ważniejszych — funkcji. Otrzymałem kiedyś list od kobiety, która tak wspomina pobyt w szpitalu: „Jednym z największych rozczarowań w szpitalu był ksiądz. Wpadał do sali jak automat, po szybkim pytaniu udzielał Komunii św., jakby dał do połknięcia zwykłą tabletkę, i biegł dalej, bez słowa, bez uśmiechu, bez chwili zatrzymania. Nawet salowa, zmywając podłogę, pytała mnie, jak się czuję, i życzyła zdrowia, a ksiądz nie miał na to czasu i chyba ochoty”.

Sam jako biskup muszę się przyznać, że znaleźć księdza chętnego do posługi w szpitalu to trudne zadanie. Ale Kościół to nie tylko kapłani. Wiem, że dużo dobra w szpitalach mogliby zrobić świeccy wolontariusze. Zastanawiam się czasem, dlaczego różne wspólnoty modlące się o uzdrowienie i organizujące zbiorowe modlitwy z uzdrowieniami nie mogą tego robić również w szpitalach. Przecież to byłoby najpiękniejsze oblicze Kościoła, gdyby nasze wspólnoty, choćby raz w miesiącu, modliły się o uzdrowienie w kaplicach szpitalnych, a osoby obdarzone rozeznanym charyzmatem posługi uzdrowienia posługiwały tą modlitwą przy łóżkach chorych. Nawet zwykła obecność i prosta modlitwa przy chorych byłyby pięknym świadectwem posługi potrzebującym…

Z tymi myślami wchodzę w Światowy Dzień Chorego — z myślami o tym, że Kościół sam jest szpitalem i dlatego jedno z najważniejszych miejsc jego posługi to właśnie szpital.

Źródło:

Wyzwanie jedności

Jedność chrześcijan jest wyzwaniem bardzo trudnym z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że wymaga nie tyle zrozumienia, co objawienia Bożego serca w tym temacie. Jestem przekonany, że żyjemy w czasie, w którym Duch Święty ukazuje to pragnienie Chrystusa tak bardzo, jak w żadnym innym pokoleniu, dając nam łaskę głębokiej pokuty względem zranień, jakie jako podzieleni bracia wyrządziliśmy sobie nawzajem.

Po drugie dlatego, że żąda od nas radykalnego posłuszeństwa we wzajemnej miłości, w której w pokorze będziemy oceniać „jedni drugich za wyżej stojących od siebie” (Flp 2, 3). Niestety w każdym z naszych Kościołów przez kilka ostatnich wieków dominowały postawy zupełnie przeciwne, nieewangeliczne, niechrześcijańskie, które jednak przejmowaliśmy z pokolenia na pokolenie w taki sposób, jakby były one całkowicie w porządku, bezrefleksyjnie uznając je właściwymi dla uczniów Chrystusa. Wojny religijne, prowadzone niegdyś mieczem, dziś słowem, są nadal powszechnie akceptowane i wspierane przez członków Bożej rodziny. Myślę, że potrzebujemy zmierzyć się ze smutną prawdą – przed Bogiem i samymi sobą, że w tej dziedzinie nie umiemy jeszcze wprowadzić nauczania Chrystusa w życie. Potrzebujemy prosić Boga, aby wyprowadził nas z tej zakrywającej nasze serca i oczy ciemności.

Po trzecie dlatego, że właściwie każde działania podejmowane na rzecz jedności chrześcijan są żywiołowo piętnowane przez ludzi Kościoła. Myślę, że będziemy potrzebować jeszcze trochę czasu, aby wypracować w Ciele Chrystusa kulturę głębokiego szacunku i uznania względem siebie nawzajem, pielęgnowaną pomimo teologicznych różnic, które zachodzą między nami. Obecnie osoby mocniej zaangażowane w dialog i pojednanie między Kościołami są narażone na krytykę, obmowę i odrzucenie ze strony braci swojej własnej wspólnoty wiary i jednocześnie na podejrzliwość lub nieufność ze strony pozostałych. A lęk i arogancja to główni wrogowie naszej jedności.

Niestety współcześnie większość chrześcijan nosi przekonanie, że fakt istnienia podziałów między wierzącymi w Chrystusa nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Temat jedności chrześcijan nie wydaje się ani ważny, ani tym bardziej konieczny dla rozwoju Kościoła. W końcu każda wspólnota uprawia swoje chrześcijaństwo we własnym ogródku i robi to często z naprawdę zadowalającym rezultatem. Skoro robimy tak od wieków i to działa, po co mielibyśmy poświęcać czas i energię na tak – wydawało by się – zbędne kwestie?

Nie wiem co Ty o tym myślisz. Chciałbym Ci zaproponować jednak moją odpowiedź. To prawda, że przywykliśmy do życia w podziałach, które dla osób spoza Kościoła są zdecydowanie bardziej gorszące, niż dla nas, co już samo w sobie jest godne pożałowania. Kiedyś jeden z niewierzących przedstawił mi na ten temat swoją opinię, która jest trafną diagnozą: „wygląda na to, że chrześcijanie się ze sobą pożarli i bez pojednania żyją dalej, i każdy udaje, że wszystko jest okej”. Niestety nie jest okej. Jeśli bylibyśmy uczciwi względem słów Pisma Świętego, zaistniałe i pielęgnowane między nami rozłamy powinniśmy wprost nazywać grzechem (Ga 5, 20) i z adekwatną dla grzechu surowością powinniśmy je traktować. Niestety podziały stały się normą w Kościele, z powodu których chrześcijanie nie klękają przed Bogiem w pokucie. To smutne, ale jako wierzący nie szukamy Bożych dróg wyjścia z kryzysu, 

który ciągnie się między nami od pokoleń. Co więcej, staliśmy się na te kwestie zwyczajnie duchowo niewrażliwi. Nawet nie wiemy, co mielibyśmy zrobić, aby odwrócić to, co się stało. Przywykliśmy do życia w odosobnieniu i żyjemy dalej ze status quo samotnej wyspy. Obecnie próbujemy odnaleźć się w świecie Zachodu, w którym bądź co bądź stajemy się coraz słabsi z powodu postępującej sekularyzacji. Z pewnością każda z naszych kościelnych konfesji dołoży wszelkich starań, aby zachować życie i podtrzymać jak największy wpływ na świat XXI wieku. I jeśli nie podejmiemy zmian, z pewnością wszystko pozostanie takim, jakim jest. Istnieje jednak jedna rzecz, która nie daje mi spokoju, a która jest dla mnie motorem napędowym dla pisania tej książki: od setek lat nie wiemy, jak wygląda moc świadectwa zjednoczonego braterską miłością chrześcijaństwa, które stając za sobą murem, walczy wyłącznie z jednym wrogiem. Właśnie takiej jedności doświadczał pierwszy Kościół opisany w Dziejach Apostolskich. I moim marzeniem jest taką jedność zobaczyć raz jeszcze.

Jedność chrześcijan według Charis

Międzynarodowa służba katolickiej odnowy charyzmatycznej CHARIS jest narzędziem promowania jedności ciała Chrystusa i pracy na jej rzecz, tak jak to wyraża modlitwa Jezusa, w której prosił On Ojca, aby wszyscy stanowili jedno (J 17). Do podjęcia służby CHARIS zaproszeni zostali wszyscy katolicy, którzy utożsamiają się z nurtem odnowy charyzmatycznej, czyli ponad 200 milionów osób.

Statut CHARIS definiuje cztery cele, które służą osiągnięciu chrześcijańskiej jedności. Dwa z nich dotyczą jedności wewnątrz rodziny katolickiej. Dwa kolejne określają kierunek działań na rzecz jedności, które wykraczają poza obręb denominacji i swoim oddziaływaniem wypełniają całe Ciało Chrystusa.

  • Zachęcanie do współpracy między wspólnotami zrodzonymi z Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej, mając na celu to, aby doświadczenie poszczególnych wspólnot stało się dostępne dla dobra wszystkich
  • Zachęta do tworzenia sieci i współpracy pomiędzy różnymi rzeczywistościami w ramach Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej w dziedzinach formacji, ewangelizacji itp.
  • Promowanie ekumenicznego wymiaru Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej i wzbudzanie zaangażowania w posługę na rzecz jedności wszystkich chrześcijan
  • Budowanie komunii: między osobami zaangażowanymi w różne rzeczywistości w ramach Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej; z ruchami kościelnymi nie odnoszącymi się do tego strumienia łaski; a także z innymi Kościołami chrześcijańskimi i wspólnotami, zwłaszcza z tymi, które żyją doświadczeniem Pięćdziesiątnicy

Jak praktycznie budować jedność? Do czego zachęca CHARIS?

  1. Naucz się tego, czego naucza nasz własny Kościół na temat jedności chrześcijan, zwłaszcza w Dekrecie o ekumenizmie Soboru Watykańskiego II oraz Encykliki Jana Pawła II “Ut unum sint” (łac. “Aby byli jedno”).

 

  1. Módl się o jedność z innymi chrześcijanami, a także o prowadzenie i mądrość Ducha Świętego w docieraniu do nich.

 

  1. Naucz się wysoko cenić dary, które przynosimy sobie nawzajem, będące częścią życia wiarą naszych własnych wspólnot.

 

  1. Pielęgnuj głęboki szacunek dla sumienia innych, ich wolności w Chrystusie, ich poglądów i praktyk.

 

  1. Zwróć uwagę na drobne sprawy, takie jakie Twoja mowa lub czyny, które mogą obrażać lub drażnić naszych chrześcijańskich braci i siostry, i staraj się tego unikać.

 

  1. Niech czynienie dobra będzie Twoim celem w kontaktach z innymi chrześcijanami. Miłość zwycięża wiele rzeczy.

 

  1. Kiedy już nawiążesz relacje z innymi chrześcijanami, szukaj sposobów, abyś razem z nimi mógł się modlić i posługiwać, zwłaszcza ludziom ubogim, chorym, samotnym, wykluczonym, cierpiącym i wszystkim znajdującym się na marginesie społeczeństwa.

 

  1. Szukaj sposobów wspólnej ewangelizacji oraz głoszenia Chrystusa i Ewangelii razem z innymi chrześcijanami.

Boży płomień. Chrzest w Duchu Świętym

„Wielokrotnie zastanawiałem się nad źródłem niezwykłej odwagi ks. Blachnickiego. Widziałem, że mają na nią wpływ dwa czynniki: cudowne ocalenie w więzieniu i chrzest w Duchu Świętym„[1]

Wstęp. Chrzest w Duchu Świętym wciąż aktualny

W połowie lutego 2017 r. w kaplicy na przedmieściach Pittsburga, w Pensylwanii w USA, miałem szczęście osobiście uczestniczyć w niezwykłym spotkaniu modlitewnym. Odbywało się ono w rekolekcyjnym ośrodku noszącym nazwę „Arka i gołębica” (The Ark and the Dove). Okazją do spotkania była 50. rocznica katolickiej Odnowy w Duchu Świętym, która zaczęła się 17 lutego 1967 r. od modlitewnego wyjazdu nazwanego potem „Weekendem Duquesne”. Tablica stojąca przy drodze, w lesie wśród malowniczych wzgórz przypominała wszystkim przybywającym, że jest to „Dom chrztu w Duchu Świętym” (Home of Baptism in the Holy Spirit).

a. „Duquesne Weekend” w 1967 r. w ośrodku „Arka i gołębica”

Nazwa tego domu rekolekcyjnego ma swoje dwa źródła. Po pierwsze, arka i gołębica to istotne elementy ocalenia Noego z potopu. Po drugie zaś, Ark i Dove to nazwy dwóch okrętów, na których w 1634 r. przybyli do Ameryki Północnej pierwsi brytyjscy koloniści katoliccy.

Zacznijmy od Noego. Odwołamy się do kilku zdań z Księgi Rodzaju (Rdz 8), gdzie znajdujemy opis końca potopu[2]:

„Bóg sprawił, że powiał wiatr [πνεῦμα] nad całą ziemią i wody zaczęły opadać” (w. 1).

„Noe wypuścił z arki gołębicę [περιστερά]” (w. 8).

„Noe wypuścił znów gołębicę, ale ona już nie powróciła do niego” (w. 12).

Początkowo gołębica wracała do Noego, gdyż rozlane wszędzie wody potopu nie pozwalały jej znaleźć miejsca odpoczynku; za ostatnim razem jednak już nie wróciła. Możemy też powiedzieć, stosując interpretację duchową: powróciła po wiekach, dopiero wtedy, kiedy nad Jordanem pojawił się Jezus-Mesjasz; powróciła ponownie w dzień Pięćdziesiątnicy w Jerozolimie – jako znak chrztu w Duchu Świętym.

Inną możliwość duchowego rozumienia symboliki potopu oferuje nam poprzedzający, siódmy rozdział Księgi Rodzaju. Sam byłem świadkiem, że taką lekturę faktycznie zastosowano podczas wieczoru uwielbienia i dziękczynienia w czasie jubileuszowego „Weekendu Duquesne” (było to 17 lutego 2017 r.). Wobec całego zgromadzenia przeczytano wtedy werset:

„W drugim miesiącu roku, siedemnastego dnia miesiąca, w tym właśnie dniu trysnęły z hukiem wszystkie źródła Wielkiej Otchłani i otworzyły się upusty nieba” (Rdz 7, 11).

A siedemnasty dzień drugiego miesiąca roku (17 lutego) – to przecież data początku oryginalnego Duquesne Weekend z 1967 r. Dlatego podczas jubileuszowej modlitwy 50 lat później (czyli 17 lutego 2017 r.) z wielkim dziękczynieniem w sercu wielokrotnie odśpiewano pieśń: Let it rain, open the floodgates of heaven (pieśń ta bywa śpiewana w Polsce w tłumaczeniu: Ześlij deszcz, otwórz nam bramy nieba).

Zresztą, duchowe interpretacje łączące konteksty Starego Testamentu ze znaczeniami obecnymi w Nowym Testamencie są często obecne już u autorów biblijnych. Do arki Noego nawiązuje symbolicznie list Apostoła Piotra:

„Za dni Noego cierpliwość Boża oczekiwała, a budowana była arka, w której niewielu, to jest osiem dusz, zostało uratowanych przez wodę. Teraz również zgodnie z tym wzorem ratuje was ona we chrzcie” (1 P 3, 20-21).

Czyż nie jest przejmującym znakiem Opatrzności, że rekolekcyjny dom początków Odnowy w Duchu Świętym to właśnie „Arka i gołębica”?

Tytułem dopowiedzenia, można jeszcze dodać do zasygnalizowanego wyżej skojarzenia z nazwą domu na przedmieściach Pittsburga: Ark i Dove to także nazwy dwóch okrętów, które w 1634 r. przywiozły do Ameryki Północnej pierwszych katolickich kolonistów brytyjskich. W marcu tamtego roku towarzyszący im jezuita odprawił pierwszą Mszę św.

Wróćmy do spotkania z lutego 2017 r. Upływało dokładnie 50 lat od chwili, gdy w dniach 17–19 lutego 1967 r., w kaplicy domu rekolekcyjnego The Ark and the Dove miało miejsce modlitewne wydarzenie, które przeszło do historii pod nazwą „Weekendu Duquesne”.

Skąd nazwa „Duquesne”? Tak nazywa się katolicki uniwersytet w Pittsburgu – Duquesne University. Warto od razu dodać, że pełna nazwa tej uczelni brzmi Universitas Spiritus Sancti Duquenensis – a więc Uniwersytet Ducha Świętego im. (markiza) M.A. Duquesne. Mottem uczelni jest łacińska maksyma: „Spiritus est qui vivificat – Duch Święty ożywia”. Za chwilę przekonamy się, jakie prorocze znaczenie dla wydarzeń sprzed 50 lat miała nazwa tej wyższej uczelni.

Grupa około 25 studentów i młodych pracowników tegoż uniwersytetu przyjechała w lutym 1967 roku na weekendowe rekolekcje, których tematem był właśnie Duch Święty. Przygotowaniem do weekendu była lektura Dziejów Apostolskich (konkretnie czterech rozdziałów: Dz 1–4) oraz (wtedy nowa) książka pastora Davida Wilkersona The Cross and the Switchblade (Krzyż i sztylet). Książka jest rodzajem zbeletryzowanego reportażu z ewangelizacji w mocy Ducha Świętego pośród kryminalnych gangów Nowego Yorku pod koniec lat 50. XX wieku. Dwoje uczestników weekendu – Patti Mansfield (wówczas dwudziestoletnia) i jej kolega, David Mangan – postanowiło, że nie będą jedynie słuchaczami, ale muszą coś uczynić, a będzie to odnowienie sakramentu bierzmowania! W ich sercu zaczęło budzić się przekonanie, że warto na nowo oczekiwać takiego działania Bożego Ducha, jak relacjonują to Dzieje Apostolskie; że warto ufać w powracające znaki tego działania, jak w życiu współczesnych ewangelizatorów.

W sobotę, 18 lutego 1967 r., wieczorem Patti poszła do kaplicy na piętrze ośrodka. Podczas modlitwy ogarnęła ją fala niepowstrzymanej miłości Bożej[3]. Stopniowo dołączali do niej inni uczestnicy rekolekcji. Boża obecność ogarniała także ich, modlili się głośno, płakali, modlili się w językach. Z biegiem czasu narastała w nich pewność, że ich doświadczenie to był oczekiwany i wymodlony chrzest w Duchu Świętym (Baptism in the Holy Spirit).

Po 50 latach możemy powiedzieć już więcej. Chrzest w Duchu Świętym to duchowy fenomen przeżywany dziś w Kościele powszechnym przez zdumiewającą liczbę ludzi. Mówi się tu o ponad 100 milionach katolików, głównie w Ameryce Południowej i w Afryce, choć także w innych regionach świata, a również w Europie. Poza tym środowiskiem raczej rzadko spotykamy się z podobnym określeniem takiego doświadczenia duchowego. Zapytajmy sami siebie, ilu wierzących umiałoby odpowiedzieć na pytane: Czy jesteś ochrzczony w Duchu Świętym?

Cóż to za środowisko, gdzie ta formuła jest żywa, aktualna, przeżywana i nauczana? To dynamiczny ruch kościelny powstały po „Weekendzie Duquesne”, czyli katolicka Odnowa w Duchu Świętym (Renewal in the Holy Spirit). Na początku jej uczestnicy określali siebie raczej nazwą: „katoliccy zielonoświątkowcy” (Catholic Pentecostals) – przez odniesienie do dnia Pięćdziesiątnicy (Pentecost) i do istniejących już wcześniej amerykańskich zielonoświątkowców protestanckich (Pentecostals). Jednak z biegiem czasu przyjęto nazwę Catholic Charismatic Renewal. Dziś ten ruch obejmuje około 120 milionów katolików, którym pomagają dwie struktury ustanowione przez Stolicę Apostolską:

1° Międzynarodowe Służby Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej (International Catholic Charismatic Renewal Services, w skrócie ICCRS);

2° Katolicka Fraternia Charyzmatycznych Wspólnot Przymierza i Stowarzyszeń (Catholic Fraternity of Charismatic Covenant Communities and Fellowships, w skrócie CF).

Poza tymi strukturami pozostaje jednak całe mnóstwo różnych grup, szkół ewangelizacji, sieci organizacji i nieustannie powstających i zmieniających się wspólnot.

b. Golden Jubilee 2017

W 50. rocznicę pamiętnych wydarzeń z 1967 r. w ośrodku The Ark and the Dove ponownie przeprowadzono modlitewne rekolekcje weekendowe. Tak się złożyło, że w roku 2017 dni 17 i 18 lutego znowu przypadły, jak wówczas, w piątek i sobotę. Skromny budynek ośrodka wyglądał tak samo, stojąc w lesie oddalony od innych domów. Jak wspomniałem, teraz umieszczono jednak przed nim tablicę przypominającą, że to właśnie jest Dom chrztu w Duchu Świętym. W niewielkiej, historycznej kaplicy zebrało się 25 osób uczestniczących w jubileuszowej modlitwie. Pozostali, dla których miejsce z konieczności przygotowano w salach na dolnych piętrach budynku, zgromadzili się w biblijnej liczbie 120 osób (por. Dz 1, 15).

Patti (mająca teraz siłą rzeczy już ponad siedemdziesiątkę) wygłosiła świadectwo doświadczenia sprzed 50 lat – a potem poprowadziła modlitwę: najpierw zawierzenia Maryi i powierzenie się Bogu Ojcu, po czym nastąpiła prośba o trwanie łaski udzielania chrztu w Duchu Świętym na całym świecie. Podkreślała przy tym:

„Byłam i jestem osobą najzwyklejszą w świecie. Dlaczego Bóg wybrał mnie na pierwszą osobę w Kościele katolickim, która w naszych czasach w ten sposób doświadczyła chrztu w Duchu Świętym? Pewnie, aby pokazać, że jeśli ja mogłam tego doznać, to znaczy, że każdy może otrzymać ten dar…”

Zgromadzeni na tym spotkaniu liderzy Odnowy Charyzmatycznej z całego świata, z ICCRS i z Katolickiej Fraterni, jeszcze długo w nocy modlili się śpiewem i darem języków.

c. Nowe wspólnoty i sieci wspólnot kultywujące chrzest w Duchu Świętym

Po „Weekendzie Duquesne” w 1967 r. szybko się okazało, że chrzest w Duchu Świętym ma wymiar nie tylko indywidualny i osobisty, ale także wspólnotowy. Nie tylko pozwala odkryć dynamiczną obecność Jezusa udzielającego Ducha Świętego i otwierającego Pismo Święte jako żywe słowo Boże, ale skłania tak ożywionych chrześcijan do łączenia się w grupy. Dlatego od razu zaczęły powstawać modlitewne wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym najpierw w USA, a niedługo potem w innych krajach. Niektóre z nich przekształciły się we wspólnoty złączone przymierzem; czasem nawet przymierze to zostawało sformalizowane przez statut zatwierdzony przez stosowne władze kościelne, zwykle jako prywatne stowarzyszenia wiernych. Kolejnym krokiem było tworzenie sieci takich wspólnot. Najważniejsze z tych sieci to dwie zapoczątkowane w Stanach Zjednoczonych – People of Praise (1971) i Sword of the Spirit (1982). Dołączyła do nich – wspomniana już wyżej – struktura powołana przez Stolicę Apostolską – Catholic Fraternity (1990). Powstało też zrzeszenie europejskie, które od razu w punkcie wyjścia miało charakter ekumeniczny: European Network of Communities (ENC – 2001).

Innego typu były powstające w tym samym czasie międzynarodowe wspólnoty francuskie, jak Chemin-Neuf (1971), Pain de Vie (1976) czy Communauté de l’Emmanuel (1977). Skalę działania tych zrzeszeń może zobrazować fakt, że Emmanuel to wspólnota obecna w samej tylko Afryce w 24 krajach.

Natomiast grupy modlitewne, które nie mają charakteru sformalizowanych wspólnot, są wspomagane przez wyżej wymienione ICCRS (International Catholic Charismatic Renewal Services – 1993).

W Polsce Ruch Odnowy ma dziś nieco skromniejsze rozmiary niż na przykład we Francji czy we Włoszech. Wykazuje natomiast zdumiewające zdolności organizacyjne, nie słabnąc w coraz to nowych inicjatywach modlitewnych, nierzadko na skalę ogólnopolską. Dominują przy tym struktury zrzeszone w ICCRS, dochodzą do tego Szkoły Nowej Ewangelizacji. Niezbyt licznie są też reprezentowane wspólnoty zrzeszone w Katolickiej Fraternii, ENC, a nawet Sword of the Spirit (Miecz Ducha). * * *

Po tej wstępnej prezentacji czas na pytanie bardziej fundamentalne. Czy pragnienie doświadczenia chrztu w Duchu Świętym to niszowa domena jakiejś specjalnej duchowości albo jakiegoś specyficznego ruchu kościelnego? Wbrew pozorom wydaje się, że nie: wskazuje na to miejsce chrztu w Duchu Świętym w strukturze Nowego Testamentu i historii Kościoła.

Dlatego od tego właśnie tematu, zaczniemy w rozdziale pierwszym naszą systematyczną refleksję teologiczną, w której postaramy się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego pięć ksiąg biblijnych (wszystkie cztery Ewangelie, a potem Dzieje Apostolskie) zaczyna się od zapowiedzi chrztu w Duchu Świętym?

W następnym rozdziale sięgniemy do duchowego przełomu w życiu Błażeja Pascala. Z jakiego powodu? Gdyż jest on znaczącym świadkiem tego, że także w późniejszych czasach Duch Święty zstępował na wybranych w sposób nieoczekiwany, zmieniając życie ludzi w radykalny i dramatyczny sposób. To dowód, że apostolski chrzest w

Duchu Świętym nie był wydarzeniem jednorazowym, ale towarzyszy ludowi Bożemu na przestrzeni całej jego historii. A do tego Pascal dzięki swojej duchowej intuicji rozpoznał, że tak właśnie działa Bóg patriarchów i proroków Starego Testamentu, tak właśnie objawia się w Nowym Testamencie Bóg Jezusa Chrystusa. Pozwoli nam to najpierw ustalić, jakie działanie Boże w przeciągu wieków historii można uznać za chrzest w Duchu Świętym, a następnie rozpocząć poszukiwania przykładów odpowiadających tym wymogom. Oczywiście, chrzest sakramentalny jest chrztem „w imię Ducha Świętego”, ale czy jego przyjęcie wyczerpuje już całość Bożej obietnicy „chrztu w Duchu Świętym”? To ważne pytanie stało się szczególnie aktualne w praktyce duszpasterskiej dziś, a nasze studium Pisma Świętego i historii Kościoła – mamy nadzieję – pomoże znaleźć na nie odpowiedź.

W kolejnym, trzecim rozdziale, oddamy się lekturze wybranych fragmentów Starego Testamentu, by odnaleźć takie spotkanie patriarchów i proroków z mocą Bożego Ducha, które często przypomina późniejsze zesłanie Ducha Świętego w dzień Pięćdziesiątnicy.

Czwarty rozdział pozwoli nam ujrzeć kilka scen z życia wielkich świętych pasterzy Kościoła, w których życiu dostrzegamy, że wieki mijają, a Bóg jest wierny swojej obietnicy chrztu Duchem i ogniem. Dołączymy do tego, tytułem historycznego porównania, opis przeżywania chrztu w Duchu we wspólnotach średniowiecznych albigensów.

W piątym rozdziale sięgniemy po pisma wielkich mistyczek i mistyków Kościoła, aby przekonać się, że i w ich przeżyciach obecny jest chrzest Duchem Świętym.

Kolejny, szósty rozdział poświęcony będzie osobistemu doświadczeniu i nauczaniu współczesnych papieży, począwszy od Leona XIII z przełomu XIX i XX wieku.

A zakończenie? Będzie nim podsumowanie zebranych tu świadectw Biblii Starego i Nowego Testamentu oraz dwudziestu wieków doświadczeń Kościoła. W ten sposób będziemy mogli niejako namacalnie przekonać się o mocy dwóch wielkich biblijnych prawd. Pierwsza z nich to obietnica: „Idzie mocniejszy ode mnie: On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem” (Łk 3, 16). A druga to potwierdzenie nieprzemijalności Bożych darów: „Jezus Chrystus ten sam wczoraj i dziś, ten sam także na wieki” (Hbr 13, 8).

Jeśli czytelnik po lekturze niniejszego opracowania zapragnie dowiedzieć się czegoś więcej o historii katolickiej Odnowy Charyzmatycznej czy też poznać dzieje bezpośrednio ją poprzedzających, protestanckich ruchów pentekostalnych z I połowy XX wieku, to odsyłamy do licznych dzieł innych autorów, którzy cały ten fenomen opisali w niezliczonej liczbie osobistych świadectw i znakomitych opracowań i historycznych monografii.

[1] Por. A. Sionek, Szedł jak burza, „Gość Niedzielny” z 26 lutego 2017 r., nr 8 (XCIV), s. 19.

[2] Por. K. McDonnell, G.T. Montague, Inicjacja chrześcijańska a chrzest w Duchu Świętym, Kraków 1997, przyp. 10, s. 19.

[3] P. Mansfield, Jakby nowa Pięćdziesiątnica. Początek katolickiej Odnowy w Duchu Świętym, Warszawa 1993; najnowsze wydanie w j. ang.: P. Gallagher Mansfield, As by a New Pentecost: The Dramatic Beginning of the Catholic Charismatic Renewal, (Golden Jubilee Edition) Phoenix, AZ 2016.

Rozdział 1 CHRZEST W DUCHU ŚWIĘTYM W NOWYM TESTAMENCIE: CEL PRZYJŚCIA MESJASZA?

Stajemy teraz wobec pytania, czego naucza Nowy Testament na temat chrztu w Duchu Świętym? Właściwej jednak będzie sformułować to zagadnienie bardziej ambitnie, a mianowicie jakie miejsce zajmuje chrzest w Duchu Świętym w samej strukturze Nowego Testamentu?

1.1. Ewangelie synoptyczne: Duch zstępuje w postaci cielesnej

Czy można nazwać chrzest Duchem Świętym zapowiedzianym celem przyjścia Mesjasza? Czy przypisanie chrztowi w Duchu Świętym aż tak ważnej pozycji w Nowym Testamencie nie jest przesadą? W jakimś sensie można tak uczynić, gdyż jest to motyw, od którego zaczynają się wszystkie cztery Ewangelie, a do tego ten sam element znajdziemy na początku Dziejów Apostolskich.

Od pierwszych słów Ewangelii św. Mateusza jest jasne: nawrócenie głoszone przez Jana Chrzciciela jest tylko przygotowaniem do czegoś większego, do następnego etapu, który został zresztą wyraźnie nazwany. Przyjdzie Mesjasz i będzie chrzcił w Duchu Świętym. Ten ciąg dalszy jest o wiele ważniejszy niż misja samego Jana. Zresztą on sam głosił: „Nawróćcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie” (Mt 3, 1-2). Zapowiadał, oznajmiając:

„Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem [ἐν πνεύματι ἁγίῳ καὶ πυρί] (2). Ma On wiejadło w ręku i oczyści swój omłot: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym” (Mt 3, 11-12)

Jan Chrzciciel nie krył, że nadchodzący Mesjasz okaże się „mocniejszy” (Mt 3, 11), dlatego że będzie udzielał innego chrztu. Jego chrzest będzie o wiele potężniejszy niż tylko chrzest ku nawróceniu: nie będzie to chrzest „wodą”, ale „Duchem Świętym”.

Chrzest w Duchu Świętym zapowiedziany przez proroka Jana okazał się stopniowany, a jego realizacja nastąpiła w dwóch etapach. Duch Święty przyszedł najpierw tylko na Jezusa – i to w formie widzialnej. Potem zaś, w Wieczerniku, na uczniów w dzień Pięćdziesiątnicy:

„Gdy Jezus został ochrzczony […] otworzyły się Mu niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę [περιστερὰν] i przychodzącego na Niego” (Mt 3, 16).

Nawiązaniem do spełnienia się obietnicy chrztu w Duchu Świętym jest zakończenie Ewangelii Mateusza:

„Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28, 19).

Podobnie jak u Mateusza, początek Ewangelii św. Marka podkreśla kontrast między posługą Jana a misją Mesjasza:

„Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym [ἐν πνεύματι ἁγίῳ]” (Mk 1, 8).

To właśnie sprawia, że Mesjasz jest od Jana „mocniejszy”. Święty Marek, podobnie jak św. Mateusz, także pisze o widzialnym zstąpieniu Ducha Świętego w postaci gołębicy:

„[Jezus] ujrzał […] Ducha jak gołębicę zstępującego [περιστερὰν] na siebie” (Mk 1, 10).

Zauważamy w tym kontekście, że bardziej rozbudowane jest zakończenie Ewangelii Marka, gdzie wspomniane są charyzmaty – odsyłające nas przecież do Ducha Świętego, a więc także do spełniania się zapowiedzi chrztu w Duchu Świętym. Ochrzczonym wierzącym będą więc towarzyszyć znaki:

„W imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, a ci odzyskają zdrowie” (Mk 16, 17).

W Ewangelii Łukaszowej kontrast między Janem Chrzcicielem a nadchodzącym Mesjaszem jest zaznaczony jeszcze silniej niż u poprzedników: „[Jan] […] głosił chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów” (Łk 3, 3). Sam Jan wyraził to słowami: „Ja chrzczę wodą” (Łk 3, 16).

Natomiast Mesjasz ma chrzest o zupełnie innej mocy: „On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem [ἐν πνεύματι ἁγίῳ καὶ πυρί]” (Łk 3, 16).

Powraca też porównanie pomagające słuchaczom zrozumieć, na czym może polegać chrzest Duchem i ogniem. Duch działa jak „wiejadło – dla oczyszczenia omłotu”, czyli swoim podmuchem oddziela ziarno od plew; natomiast ogień spali plewy, zostawiając tylko ziarno: „plewy spali w ogniu nieugaszonym” (Łk 3, 17). Mocniej wyrażony jest też doświadczalny charakter chrztu Jezusa. Oto „Duch Święty zstąpił na Niego, w postaci cielesnej [σωματικῷ] niby gołębica” (Łk 3, 22). Występujące tu wyrażenie „εἶδος” (postać) znaczy tyle, co kształt, zewnętrzny wygląd, widok – tak jak Bóg zechciał ukazać zstępowanie Bożego Ducha.

Bardziej znaczące jest też u św. Łukasza zakończenie Ewangelii. Jasne staje się, że na spełnienie tego celu misji Syna Bożego, którym było „chrzczenie Duchem Świętym”, trzeba jeszcze czekać. Zmartwychwstały Jezus zapowiada:

„Ja ześlę na was obietnicę mojego Ojca. Wy zaś pozostańcie w mieście, aż będziecie przyobleczeni mocą [δύναμιν] z wysoka” (Łk 24, 49).

Udzielenie „mocy” jest odesłane w przyszłość, pomimo że zmartwychwstanie Jezusa już się dokonało. Obietnicą, o jakiej tu mowa, jest ewidentnie „chrzest Duchem Świętym”. Był zapowiedziany na początku Ewangelii jako główny cel przyjścia Mesjasza (Łk 3, 16). Ale w dalszym ciągu jest jasne, że jeszcze nie nastąpił. Obietnica wypełni się dopiero w niedalekiej przyszłości, a opis jej wypełnienia znajdziemy w następnej księdze św. Łukasza, w drugim rozdziale Dziejów Apostolskich.

1.2. Ewangelia według św. Jana: znaki chrztu w Duchu

Chociaż Ewangelia św. Jana różni się bardzo od trzech Ewangelii synoptycznych, to akurat w sformułowaniach dotyczących zapowiedzi misji Jezusa „chrzczenia Duchem Świętym” trwa wiernie przy terminologii poprzednich Ewangelii. W tym sensie można powiedzieć, że początkowy fragment tej Ewangelii także jest jakby synoptyczny. Dodaje jednak pewne elementy wzmacniające jeszcze orędzie o zapowiedzianym chrzcie w Duchu. Także tu Jan Chrzciciel wyraźnie zestawia swoje dzieło z misją Jezusa:

„Jan im odpowiedział: ‚Ja chrzczę wodą’” (J 1, 26).

„…przyszedłem chrzcić wodą” (J 1, 31).

Daje też świadectwo o widzialnym zstąpieniu Ducha na Jezusa:

„Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował [ὡσεὶ περιστερὰν] z nieba i spoczął na Nim” (J 1, 33).

Można powiedzieć, że pojawia się element istotnie nowy, który przybiera postać jakby nowego tytułu chrystologicznego: Chrzczący Duchem Świętym:

„Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym [ὁ βαπτίζων ἐν πνεύματι ἁγίῳ]” (J 1, 33).

Na początku czwartego rozdziału św. Jan Ewangelista zauważa:

„A kiedy Pan dowiedział się, że faryzeusze usłyszeli, iż Jezus pozyskuje sobie więcej uczniów i chrzci więcej niż Jan – chociaż w rzeczywistości sam Jezus nie chrzcił, lecz Jego uczniowie – opuścił Judeę i odszedł znów do Galilei” (J 4, 1-3).

Wynika z tego, że uczniowie Jezusa udzielali podobnie jak Jan chrztu nawrócenia, jednakże sam Jezus nie był jego szafarzem, konsekwentnie bowiem pozostawał Tym, który „chrzci Duchem Świętym”. Czekał więc na czas, w którym ostateczne wypełnienie się zapowiedzi Jana Chrzciciela będzie możliwe. Warto także podkreślić, że trzy wersety czwartego rozdziału stanowią wprowadzenie do perykopy o Samarytance przy studni Jakubowej, co – jak się później okaże – ma niebagatelne znaczenie dla omawianego tu zagadnienia chrztu w Duchu Świętym.

Przy końcu Ewangelii Janowej czytamy, że Duch Święty zostaje udzielony Apostołom. Czy jest to jednak pełna realizacja początkowej zapowiedzi? Raczej nie, gdyż owszem, Duch przychodzi, ale raczej nie na sposób chrztu w Duchu Świętym:

„[Jezus] tchnął na nich i powiedział im: ‚Weźmijcie Ducha Świętego’!” (J 20, 22).

Odpowiada to raczej kategorii „poleceń udzielonych przez Ducha Świętego”, o których będzie mowa poniżej, przy omawianiu pierwszego rozdziału Dziejów Apostolskich.

1.3. Dzieje Apostolskie
a. Duch działa przed chrztem w Duchu

Tekst Dziejów relacjonuje wyraźnie: od początku historii Kościoła Duch Święty jest obecny we wspólnocie wierzących i w niej działa – ale to jeszcze nie jest chrzest w Duchu Świętym. Widać to wyraźnie, kiedy czytamy:

„[Jezus] udzielił przez Ducha Świętego poleceń Apostołom, których sobie wybrał, a potem został wzięty do nieba” (Dz 1, 2).

Kościół przed dniem Pięćdziesiątnicy nie jest więc pozbawiony działania Bożego Ducha. Jezus działa we wspólnocie uczniów, udzielając im nawet poleceń (tu właśnie możemy umiejscowić także polecenie „komu odpuścicie grzechy, są im odpuszczone” – J 20, 23). A jednak dla czytelnika Dziejów jest jasne, że pomimo obecności Ducha Świętego w Kościele i mimo Jego skutecznego już działania – na obietnicę Ojca trzeba jeszcze czekać. Chrzest w Duchu Świętym to jednak jeszcze coś innego:

„[Jezus] kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca” (Dz 1, 4).

Teraz już nawet osobiście sam Jezus przypomina podstawowy kontrast: Janowy chrzest wodą, a chrzest Duchem. „[Jezus mówił:] Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym” (Dz 1, 5).

Chrzest Duchem jest tożsamy z otrzymaniem mocy:

„Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc [ δύναμιν] i będziecie moimi świadkami” (Dz 1, 8).

Jak widać, czymś innym jest działanie Ducha Świętego w Kościele polegające na przekazywaniu nauczania („poleceń”) Jezusa, a czymś innym Jego „zstąpienie na was”. Owo zstąpienie – to jest właśnie chrzest Duchem Świętym.

b. Królestwo Boże w strukturze Dziejów

Dla lepszego zrozumienia istoty tego ukoronowania dzieła Jezusa, jakim jest chrzest w Duchu, odnotujmy pytanie uczniów, które pada przy samym początku Dziejów, pytanie, które może nam wydać się nawet nie na miejscu: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?” (Dz 1, 6). W pierwszej chwili trudno zauważyć związek tego pytania z chrztem w Duchu Świętym. Wydaje się ono raczej świadectwem niezrozumienia przez uczniów misji Jezusa, tak jakby nawet jeszcze teraz dopytywali się o możliwości zrealizowania politycznego wymiaru przyjścia Mesjasza Izraela.

A jednak to pytanie uczniów ma charakter fundamentalny i stanowi nawet ramy dla całości narracji Dziejów. Zobaczmy na przykład, jak brzmi ostatnie zdanie Dziejów: „Przez całe dwa lata [Apostoł Paweł] pozostał w wynajętym przez siebie mieszkaniu i przyjmował wszystkich, którzy do niego przychodzili, głosząc królestwo Boże i nauczając o Panu Jezusie Chrystusie zupełnie swobodnie, bez przeszkód” (Dz 28, 30-31). Dzieje Apostolskie zaczynają się więc pytaniem o królestwo i kończą się zwiastowaniem tego królestwa. Ten wątek należy do centralnych w tej księdze Nowego Testamentu i rozwija się stopniowo. Zobaczymy, że swoją kulminację znajduje on w Dz 15. Temat przywrócenia królestwa jest jednym z kluczowych dla całości tego rozdziału Dziejów.

Na pytanie o to, kiedy zostanie przywrócone królestwo Izraela, Jezus Zmartwychwstały odpowiada, chociaż raczej nie przez słowo, ale przez czyn. Bóg udziela odpowiedzi najpierw okazywaniem swej mocy, a dopiero wtórnie przez wyjaśniające słowo komentarza.

W odpowiedzi na pytanie o restytucję królestwa Dawida objawia się profetyczny charakter chrztu w Duchu Świętym. Profetyczność oznacza tu, że kolejne suwerenne akty Boga (kolejne odsłony chrztu w Duchu Świętym) wskazują na nowe etapy Bożego planu przywracania królestwa. A plan zbawienia jest nie tylko indywidualny, ale też eklezjalny.

Tytułem ilustracji warto wspomnieć tu zdanie rozczarowanego chrześcijaństwem Alfreda Loisy (1857–1940), który mówił z przekąsem: „Jésus annonçait le Royaume, et c’est l’Église qui est venue – Jezus zapowiadał królestwo, a [zamiast tego] przyszedł Kościół”[4]. W oczach Loisy pojawienie się Kościoła to tylko jakaś karykatura oczekiwanego królestwa… A jednak możemy powtórzyć to samo zdanie – ale z biblijnym entuzjazmem! „Jezus zapowiadał Królestwo, i [jako spełnienie tej obietnicy] przyszedł Kościół!”. Kościół jest ambasadą królestwa Bożego na ziemi – obejmującego (potencjalnie) wszystkich ludzi. Ta dobra nowina jest jednym z głównych elementów Dziejów – objawianym przez kolejne odsłony chrztu w Duchu Świętym.

c. Dwa rodzaje powszechności Kościoła

Niemiecki męczennik drugiej wojny światowej, D. Bonhoeffer (1906–1945), uczył o niebezpieczeństwie banalizacji nauki Ewangelii do postaci „taniej łaski” i o potrzebie właściwego głoszenia darmowej, ale jednak „drogocennej łaski”. Przez analogię do tych dwóch pojęć można mówić o powszechności Kościoła w postaci „taniej”, a więc banalnej, oraz o powszechności „drogocennej”, gdyż nabytej krwią Chrystusa i Jego Apostołów.

„Tania powszechność” to ta zadeklarowana tylko na papierze, który cierpliwie znosi rozmaite teorie jednym pociągnięciem pióra rzekomo włączające miliardy ludzi do Kościoła. Jak? Przez fikcyjne twierdzenia, że do Kościoła należą (mniej lub bardziej intensywnie) wszyscy ludzie dobrej woli na ziemi, choćby nic o tym nie wiedzieli ani sobie tego wcale nie życzyli. Taka powszechność jest nabyta „tanio” – jedynie za cenę modnych teologicznych rozpraw.

W tym miejscu pozwolimy sobie na nieco dłuższą dygresję.

Pytanie o to, kto należy do Kościoła, a kto nie, oraz o to, jak człowiek spoza Kościoła staje się członkiem kościelnej wspólnoty, zostało omówione na Soborze Watykańskim II. Zawarte jest to w soborowej konstytucji Lumen gentium.

Tytułem wprowadzenia do tego zagadnienia wskażmy na pewną debatę utrwaloną w internecie. Debata rozpoczęła się od naszkicowania scenerii spotkania chrześcijaństwa z islamem. Tą scenerią miało być posoborowe rozumienie przez Kościół innych religii (w tym islamu). Zostało to opisane w następujący sposób:

„Konstytucja dogmatyczna o Kościele powiedziała: […] są różne kręgi przynależności do Kościoła, gdzie wchodzą też […] przedstawiciele religii monoteistycznych, jak islam, i ludzie, którzy szczerze szukają Boga: […] piękna koncepcja, bardzo wyraźna, przejrzysta, czym jest Kościół […] w sposób duchowy wchodzą [do niego] inni: jest też miejsce dla religii niechrześcijańskich”[5].

Ten pogląd jest znany i przyjmowany przez katolików począwszy już od lat szkolnych. Oto na przykład zadanie na poziomie gimnazjum: „Wypisz kręgi zbawienia (kręgi przynależności do Kościoła)”. Pogląd ten, choć powszechny, nie wydaje się jednak słuszny.

Jak przedstawić obrazowo idee zwolenników tej wątpliwej teorii? Nawiążmy do tytułu konstytucji Lumen Gentium (co znaczy: Światłość narodów). Można wtedy porównać historię ludzkości do mrocznej nocy („nad mieszkańcami krainy mroków zabłysło światło” – Iz 9, 1). Przyjście Jezusa Chrystusa jest takim właśnie rozbłyskiem („Ja jestem światłością świata” – J 8, 12). Światło Chrystusa – w takim ujęciu – to jakby ognisko:

  • niektórzy stoją tuż przy ognisku – to chrześcijanie;
  • niektórzy stoją nieco dalej: to monoteiści, w tym muzułmanie,
  • inni są jeszcze dalej, kolejno: buddyści, agnostycy czy ateiści;
  • ale wszyscy, stojąc w koncentrycznych kręgach, tworzą wspólnotę Kościoła, choć zapewne stopniowo coraz słabiej do niego należące.

Przyjęcie takiej teorii wydaje się spełniać marzenia Apostoła Pawła sprzed wieków: aby pomóc każdemu człowiekowi poznać Chrystusa, aby w każdym sercu zajaśniał blask chwały objawionej na obliczu Zbawiciela i aby w ten sposób „poganie stali się współuczestnikami obietnicy w Chrystusie Jezusie przez Ewangelię” (Ef 3, 6). Dlaczego więc nazwaliśmy tę teorię wątpliwą? Gdyż jest to spełnienie pozorne, iluzoryczne. Rzekomi kandydaci do kościelnej wspólnoty nic o tym nie wiedzą. Okazuje się przy tym, że misyjne wysiłki Apostoła i wielu pokoleń chrześcijańskich głosicieli Ewangelii były niezbyt potrzebne, żeby nie powiedzieć – zbędne. Przecież i bez żadnego głoszenia Ewangelii i tak wszyscy ludzie na świecie mają podobno być (anonimowymi) chrześcijanami, należąc (mniej lub bardziej) do Kościoła. Cud ewangelizacji się spełnił? Tak, ale tylko na papierze. Jest to cud wirtualny i tyle jest warty, co stojąca za nim intelektualna konstrukcja.

Wróćmy teraz do prawdziwego nauczania Soboru Watykańskiego. Lumen – to po łacinie światło. A więc cały tytuł konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen gentium zapowiada: Chrystus w Kościele to światło dla (pogańskich) narodów. To prawda, że

w tekście konstytucji czytamy kolejno o katolikach, chrześcijanach innych wyznań, wyznawcach innych religii (w tym islamu) i o ludziach niewierzących w Boga. Ale czy z tego wynika, że wszyscy oni są członkami jakichś „kręgów” przynależności do Kościoła?

Zdecydowanie nie. Lumen Gentium [dalej: LG] mówi przecież wprost o Kościele, „do którego ludzie dostają się [„wchodzą” – „intrant”] przez chrzest jak przez bramę [„per baptismum tamquam per ianuam”]” (LG 14). Nie wygląda to na stopniowalną „przynależność”, która krok po kroku rozmywałaby się i traciła swoją intensywność w miarę oddalania się „kręgów” od centrum. Nie! Chrzest jest bramą do Kościoła; kto wejdzie przez bramę – ten jest w środku. Kto przez bramę nie wszedł, ten w środku nie jest.

Konstytucja dodaje: „Nie mogliby być zbawieni ci ludzie, którzy wiedząc, że Kościół założony został przez Boga, nie chcieliby przystąpić [„wejść” – „intrare”] do niego” (LG 14). I znowu wniosek jest taki, że aby być w Kościele, trzeba do niego wejść, w przeciwnym razie się do niego nie należy. A wchodzi się przez bramę chrztu.

W następnych rozdziałach soborowej konstytucji przechodzimy do wyznawców innych religii. „Ci wreszcie, którzy jeszcze [„nondum”] nie przyjęli Ewangelii, w rozmaity sposób przyporządkowani [„ordinantur”] są do Ludu Bożego” (LG 16). Istotne są tu dwa słowa. Najpierw słówko „jeszcze”: ludzie innych religii czekają na Dobrą Nowinę, której „jeszcze” [„nondum”] nie przyjęli. Konstytucja soborowa nie zakłada, że ludzie po prostu nie są chrześcijanami i tak już będzie. Nie, oni „jeszcze” nie są chrześcijanami, ale mamy nadzieję, że nimi zostaną.

Teraz termin drugi: „są przyporządkowani”. Jak się wydaje, w studium teologii często uznawano, że słowo „ordinantur” [„są przyporządkowani”] oznacza: „należą, ale nieco słabiej”, czyli – odwołując się do naszego obrazu – „stoją przy ognisku, ale w nieco dalszym kręgu”. Tymczasem nie jest to dobre tłumaczenie.

Łacińskie słowo „ordinatur” [lub „ordinantur”] nie łączy dwóch wspólnot w taki sposób, że jedna zawiera się w drugiej. Łączy je tak, że jedna znajduje swój właściwy cel i spełnienie na zewnątrz siebie, w tej drugiej rzeczywistości.

Wynika z tego następujący wniosek: zgodnie z tekstem soborowym, wyznawcy religii niechrześcijańskich nie należą do Kościoła. Ich religie mają swój teologiczny cel poza sobą, jako droga prowadząca ostatecznie do chrześcijaństwa.

Powróćmy teraz do metody obrazów. Przypomnijmy najpierw (niewłaściwy) obraz: płonące wieczorową porą ognisko, wokół którego można stanąć w koncentrycznych kręgach. Wszyscy wyznawcy rozmaitych religii mieliby należeć do wspólnoty ogólnoreligijnego ogniska, tyle że znaleźli się nieco dalej lub nieco bliżej.

Obraz właściwy będzie wyglądać inaczej: rozświetlona wieczorową porą wiejska świątynia. Przez jej okna-witraże promieniuje światło: Lumen Gentium. Na zewnątrz świątyni znajdują się kręgi ludzi. Jedni są bliżej, mając pojęcie jedynego i osobowego Boga. Inni stoją dalej, mając tylko niejasne przeczucie boskiej transcendencji i majestatu. Jeszcze inni tworzą krąg najdalszy, kierują się tylko powagą moralnych zobowiązań.

Jest też próg prowadzący do wnętrza świątyni: tworzy go wyznanie wiary i chrzest. Wszyscy są zaproszeni do wnętrza, i ci, co stoją nieco dalej, i ci nieco bliżej. Ale do wnętrza trzeba wejść przez decyzję wiary i przez próg chrztu. Dopóki się tego nie uczyni, pozostaje się poza Kościołem. Owszem, i w Kościele można być duchowo odwróconym plecami do Boga. I w kościelnej ławce wiejskiej świątyni można przecież siąść tyłem do ołtarza i zająć się rozmową z kolegami zamiast słuchaniem słowa Bożego. Ale fakt znajdowania się w Kościele pozostaje faktem i nie zmienia go naganna postawa osoby należącej do Kościoła. A szlachetne i budzące podziw postawy niechrześcijan pozostają szlachetne i budzą podziw – podziw dla ludzi spoza Kościoła.

Tylko tak rozumiejąc wspólnotę Kościoła i Boże obietnice dla ludzi do tej wspólnoty nie należących, ujrzymy harmonię między soborowym nauczaniem o Kościele i tekstem Biblii. Czyż nie czytamy w Dziejach Apostolskich: Paweł i Barnaba „opowiedzieli, jak wiele Bóg przez nich zdziałał i jak otworzył poganom podwoje wiary” (Dz 14, 27)?

Tu kończymy naszą dygresję i wracamy do głównego nurtu rozważań.

„Drogocenna powszechność” to wynikające z Pisma Świętego i Tradycji nauczanie o tym, że do Kościoła każdy może należeć pod warunkiem przyjęcia wiary w Zbawiciela Jezusa i pragnienia przyjęcia chrztu. Ta powszechność jest nabyta bardzo drogo: „za wielką cenę zostaliście nabyci” (1 Kor 6, 20). Ceną jest krew Chrystusa na Krzyżu i krew misjonarzy, od Apostołów począwszy.

Dlatego Apostoł w swoim pierwszym kazaniu mówi nam o cenie chrztu w Duchu Świętym, a jest nią krew Chrystusa:

„Męża, który z woli, postanowienia i przewidzenia Bożego został wydany, przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście. […] Tego właśnie Jezusa wskrzesił Bóg, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami. Wyniesiony na prawicę Boga, otrzymał od Ojca obietnicę Ducha Świętego i zesłał Go, jak to sami widzicie i słyszycie” (Dz 2, 23. 32-33).

Nowych członków Kościoła, czyli „współobywateli świętych i domowników Boga” (Ef 2, 19), Bóg pozyskuje sobie nie przez artykuły teologów, ale przez napełnionych Duchem Świętym ewangelizatorów gotowych do czynu.

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Ut elit tellus, luctus nec ullamcorper mattis, pulvinar dapibus leo.